Dużo się u nas działo przez pierwszy okres po porodzie. Minęło kilka dni zanim otrząsnęłam się z szoku poporodowego. Zamiast typowego baby bluesa miałam raczej coś w rodzaju skrajnego rozdrażnienia. Wszystko mnie wkurzało: ból i niemoc w poruszaniu się, pobyt w szpitalu, płacz cudzych dzieci w sali, w której leżałam i nocne krzątanie się ich matek wokół karmienia, przez co spałam na raty. Czułam się osamotniona, szczególnie, że na oddziale nie można było przyjmować odwiedzin, jedynie na korytarzu, lub w specjalne do tego przeznaczonym pomieszczeniu.
Nasz maluch musiał przebywać w pokoju adaptacyjnym dla wcześniaków przez około dwa tygodnie. Początkowo był podłączony do kroplówek, pod stałą kontrolą aparatury monitorującej parametry życiowe, nagrzewany lampą, która pomagała utrzymać ciepłotę ciała. Mogłam tam zaglądać w ciągu dnia. Mały głównie spał. Nie pozwalano go wtedy dotykać, żeby niepotrzebnie go nie budzić, musiał nabierać sił. W tych pierwszych dniach nic przy nim nie mogłam robić, jedynie patrzeć. Dostałam go na ręce tylko raz. Część pracujących tam kobiet miała swoje humory i można było odczuć, że przeszkadza się im w pracy. Taka sytuacja dodatkowo mnie dobijała, bo czułam się jak intruz.
Kroplą, która przelała czarę goryczy była laktacja. Tyle się wcześniej nasłuchałam, jak ważna jest dla noworodka siara, jakie ma nieocenione właściwości. Istniała możliwość, aby położne pobrały ode mnie ten pierwszy pokarm i zaaplikowały małemu. Problem w tym, że z moich piersi jak na złość nic nie chciało lecieć. Jedna z położnych była specjalistką od laktacji, oprócz pracy na oddziale położniczym prowadziła też poradnię laktacyjną. Widać było, że zna się na rzeczy. Uspokajała mnie, że pokarm się pojawi. Poleciła, abym cierpliwie pobudzała laktację za pomocą laktatora. Dla dobrych efektów miałam spędzać z tym urządzeniem po pół godziny w odstępach co trzy godziny. Pierwsze dwa dni byłam wytrwała. Trzeciego dnia coś we mnie pękło. Tyle zachodu i pracy w to wkładałam, a sukcesem było wciśnięcie pojedynczej kropli. Do tego doszła presja czasu, bo siara jest pokarmem przejściowym i presja otoczenia - musiałam się co chwilę tłumaczyć, odpowiadając na pytania położnych i pediatrów, czy noszę dziecku pokarm.
Po trzech dniach, ze względu na dobry stan zdrowia i ładnie gojącą się ranę wypisano mnie ze szpitala. Mogłam się upierać, że chcę zostać z dzieckiem. Pewnie gdybym się zaparła, że bez niego się nie ruszę mogłabym jeszcze zostać. Jednak czułam się tam jak piąte koło u wozu, co mnie unieszczęśliwiało. Gdybym chociaż miała pokarm...
Wyszłam w Sylwestra wieczorem. W drodze ze szpitala dopadły mnie wielkie wątpliwości, czy dobrze zrobiłam wychodząc. Kiedy podejmowałam taką decyzję nie sądziłam, że rozstanie z synkiem będzie, aż tak trudne. Pierwszy raz w życiu poczułam, jakby gdzieś z dala pozostała część mnie. Pocieszałam się w duchu, że maluch ma świetną opiekę, a my już od jutra będziemy go odwiedzać nawet dwa razy dziennie.
Przy wypisie dostałam receptę na zastrzyki przeciwzakrzepowe. Podczas gdy inni byli w drodze na zabawę, my jeździliśmy po całym mieście szukając czynnej apteki, w której byłby ten lek. Zmarzłam przy tym okropnie, bo nie byłam dobrze przygotowana na mróz. W osiedlowych sklepikach próbowaliśmy kupić szampana bezalkoholowego na noworoczny toast, ale było już na to za późno. W domu gorzej się poczułam. Dopadł mnie szok termiczny. Wcześniej na oddziale położniczym panowały tropikalne upały, ze względu na komfort noworodków. Gdy wyszłam, grudniowy chłód, a potem wyziębione mieszkanie dały mi się we znaki. Nowy Rok powitałam pod kilkoma warstwami kołder, które nie były w stanie mnie ogrzać. Na efekty nie trzeba było długo czekać, rano obudziłam się z pierwszymi oznakami przeziębienia.
Za nami 2016 rok, który okazał się być przełomowym. Spełniło się nasze największe marzenie. Zostaliśmy rodzicami, co więcej doświadczyliśmy wielkiego szczęścia, że nasza pociecha urodziła się zdrowa, być może w ostatnim bezpiecznym dla niej momencie. To był naprawdę dobry rok. W kolejny weszliśmy już w trójkę.
4 komentarze:
To co złe szybko pójdzie w zapomnienie i będziesz pamiętać tylko te miłe chwile towarzyszące narodzinom dziecka 😀
Teraz będzie tylko lepiej 😘
Przykro mi czytać o tej sytuacji w szpitalu. Ostatnie tygodnie ciąży to jednak było dla Ciebie ciągłe napięcie i strach o synka, myślę, że te nagromadzone stresy odbijają się na samopoczuciu, a nie wiadomo, czy nie wpłynęły też na zahamowanie laktacji. W domu najszybciej dojdziecie do siebie.
Kochani, co u Was? Jak Maluszek?
Przyznaję - miałam długą przerwę w pisaniu. Jestem na etapie organizowania sobie choć chwili czasu "dla siebie" w ciągu dnia. Odnoszę pierwsze sukcesy w tej dziedzinie, choć nowy tekst na bloga pisałam na raty. Mam nadzieję, że kolejne pójdą mi już sprawniej i opowiadane wydarzenia wreszcie nadążą w czasie za pędzącą rzeczywistością. Zapraszam do lektury. :)
Dziękuję za pamięć i pozdrawiam serdecznie :)
Prześlij komentarz