Dziwny czas nastał. Nie jestem w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie, kiedy miałam ostatni okres. Pewnie jakoś w pierwszej połowie miesiąca, ale kiedy dokładnie? Już dawno nie śledzę swojego cyklu, bo wiem, że naturalnie nigdy nie zajdę w ciążę, a nie chcemy już więcej podchodzić do in vitro - to wspólna decyzja, o której planuję napisać innym razem. Od tygodnia czekam na okres. Mam lekkie bóle podbrzusza i ciągle mam wrażenie, że to jest ten moment, kiedy powinnam założyć podpaskę. W mojej głowie zaczyna kiełkować zgubna myśl, która czasem powraca, że może jednak się udało... Przecież mit głosi, że do zapłodnienia wystarczy jeden plemnik. Fantazja... Od niemal dziesięciu lat kochamy się bez jakiegokolwiek zabezpieczenia. Historia o jajeczku i nasionku jest dla mnie równie abstrakcyjna, jak ta o znajdowaniu dzieci w kapuście.
Trudno mi nawet o tym pisać, zaraz widzę świat przez łzy. Nie zrobię testu. Po wielu latach złudnej nadziei, jestem sceptyczna. Zawsze widząc pojedynczą różową kreskę, czułam się tak, jakby los wymierzył mi prześmiewczy siarczysty policzek. Mam już swoje lata i nie dam się znów wciągnąć w te gierki.
Czy można cierpieć z powodu niepłodności mając już dziecko? To dość kontrowersyjny temat. Wiele kobiet marzy o tym, by być na moim miejscu i mieć chociaż to jedno szczęście. Mam gdzieś z tyłu głowy poczucie, że grzeszę i prowokuję los pragnąc więcej niż mam, bo już raz doczekałam się cudu. To pragnienie jest chwilami silniejsze niż rozum, zachłanne i ślepe. Gdzieś wyczytałam, że kobiety, które mają już jedno dziecko, a nie mogą zajść w kolejną ciążę cierpią inaczej, chwilami nawet bardziej, bo ich pragnienie jest namacalne, znają doskonale radości i troski macierzyństwa, wiedzą co tracą. Doświadczyły tej bezgranicznej, bezwarunkowej miłości, którą ciężko sobie wyobrazić nie mając dziecka. Wiedzą, że być może już nigdy tego nie doświadczą wobec kolejnego potomka, a mają w sobie morze uczuć, którymi chciałyby się dalej dzielić. Czy takie kobiety mają w ogóle prawo do podobnych dylematów? Słyszałam już pocieszenie: "To przykre, że nie możecie mieć więcej dzieci, ale najważniejsze, że macie to jedno". Wierzcie mi, takie teksty nie pomagają, wzmacniają tylko wewnętrzne rozdarcie.
W moim przypadku dochodzi jeszcze myśl, że zostało już niewiele czasu. W tym roku zaliczyłam 38 wiosen. Czterdziestka tuż tuż. Zdaję sobie sprawę, że to ostatni dzwonek.
Zawsze marzyłam o dwójce, trójce dzieci. Wychowałam się z bratem niewiele młodszym ode mnie. Choć całe dzieciństwo prowadziliśmy nieustanne wojny o wszystko, to w gruncie rzeczy nie mogliśmy bez siebie żyć, byliśmy nierozłączi. Nawet rodzice nie byli w stanie nas zrozumieć, tak jak my siebie. Bawiliśmy się, zwierzaliśmy się sobie z dziecięcych problemów, wspieraliśmy, jak umieliśmy. Takiego dzieciństwa pragnęłam dla swoich dzieci. Uśmiechu umorusanych, ale szczęśliwych buziek, radosnych okrzyków, tupotu wielu małych stóp podczas wspólnej zabawy, tajemnych twierdz budowanych z koca i poduszek, pierwszych małych wielkich sekretów. Coś ściska mi serce kiedy patrzę na mojego kochanego synka, kiedy ten nieufnie podchodzi do innych dzieci na placu zabaw, odwraca się co chwilę w moją stronę, marząc, aby wrócić w bezpieczne mamine objęcia. Kontakt z rówieśnikami nie jest dla niego czymś naturalnym, raczej czymś czego musi się nauczyć w przedszkolu, czy podczas krótkich wizyt u znajomych. Musi to w sobie wypracować, obyć się z nimi.
Inna sprawa, że nasz maluch dorasta. Ciężko mi było pozbyć się wszystkich niemowlęcych ubranek i akcesoriów, mając poczucie, że już nigdy się nie przydadzą. Nie będę już w ciąży, nie poczuję w sobie powstającego życia, nie wydam go na świat. Chciałabym wziąć na ręce drobną kruszynkę owiniętą w ciepły maleńki kocyk, przytulić, pocieszyć. Przeżyć ponownie te wszystkie pierwsze razy... Pierwszy uśmiech, pierwszy ząbek, pierwszy krok, wypowiedziane z trudem, ale jakże pełne oddania pierwsze "mama". Podobno każde dziecko kocha się równie mocno, ale nieco inaczej. Miłości się nie dzieli, ale się ją mnoży. Jak to jest darzyć uczuciem dwoje maluchów?
Jest wiele powodów dla których pragnę drugiego dziecka. Wydaje mi się, że nasza rodzina byłaby wtedy pełniejsza, bardziej spełniona. Byłoby weselej, raźniej. Poza tym dzieci mogłyby być dziećmi, a rodzice dorosłymi. W modelu 2+1 granice się zacierają. Nasz maluch powoli staje się małym "starym" przebywając przez większość czasu w gronie dorosłych - nas i naszych znajomych, my z kolei dziecinniejemy spędzając niemal cały wolny czas na zabawach i oglądaniu bajek. W przyszłości dzieci, już jako osoby dojrzałe mogłyby mieć w sobie oparcie w trudnych chwilach, miałyby taką możliwość, choć wiadomo, że różnie bywa z rodzeństwem.
Mam w sobie też sporo obaw. Jest wiele gorszych chwil, kiedy dziecko daje się we znaki, różne momenty buntu, kiedy żadne argumenty, prośby i groźby nie pomagają. Chwile zmęczenia, poczucie bezradności. Takie sentymentalne przebłyski wspomnień dawnych czasów, kiedy byliśmy tylko we dwoje. "Zmęczenie materiału" i fantazjowanie, że dzieci powinny mieć jakiś wyłącznik, który aktywuje się po 22ej. To znów wieczne wyrzuty sumienia, że jest się niewystarczająco dobrym rodzicem, że krzyku jest często za dużo, czytanych bajek i zabaw edukacyjnych za mało, zbyt wiele się wymaga, albo właśnie zbytnio wyręcza, że za mało warzyw, miażdżąco dużo zabawek, czasem człowiekowi wyrwie się jakieś przekleństwo... Zwariować można. Rodzicielstwo potrafi przerastać. Często wieczorem przychodzi zaduma i skrucha. Idę okryć śpiącego malucha i gasić światło. Patrzę na twarzyczkę niewinnego aniołka i poprzysięgam sobie poprawę, że od jutra będzie lepiej, będę miała więcej cierpliwości, znajdę więcej czasu tylko dla nas, że ogarnę bieżące sprawy wychowawcze z uśmiechem i piosenką na ustach. Każdego kolejnego dnia chciałabym dać z siebie więcej. Nasuwa się pytanie, czy w ogóle powinnam mieć drugie dziecko, skoro wychowanie młodego człowieka jest takie trudne i odpowiedzialne. Czy poradziłabym sobie z dwójką, a może byłby to istny armagedon?
Sama nie rozumiem tej dzikiej potrzeby podwójnego macierzyństwa, tego pędu do prokreacji. To jest takie irracjonalne. Wiem, że nie możemy i powinnam zapomnieć. Próbuję, ale to wciąż wraca w najmniej oczekiwanym momencie. Wystarczy widok ciężarnej prowadzącej starsze dziecko za rękę, spóźniający się okres, kurzący się wózek, który już dawno powinien być wystawiony na sprzedaż.
Chcę się skupić na mojej małej rodzinie, zamiast uganiać się za czymś niedoścignionym. Cieszyć się z tego co mam. Doceniać to wielkie szczęście, które zesłał mi los - dwóch najważniejszych mężczyzn mojego życia.
0 komentarze:
Prześlij komentarz