Jestem w szpitalu od piątku. Największe chwile grozy mam już za sobą. Z oddziału ginekologicznego, gdzie stacjonuję zdążyłam już dwukrotnie trafić na porodówkę.
Badanie KTG nie robiło na mnie początkowo wrażenia. Fakt, przyjemnie jest posłuchać miarowego bicia maleńkiego serduszka. W szpitalu taki monitoring wykonuje się trzy razy dziennie po ok. pół godziny, więc z czasem staje się to rutyną. Już na Izbie Przyjęć dopytałam się lekarza, jak wyszedł zapis. Powiedział, że dobrze, choć nieco "ospale". Wydawało mi się to oczywiste z uwagi na późną porę. Kolejne KTG na oddziale też były w porządku. Dopiero drugiego wieczoru położna zaobserwowała jakiś niepokojący spadek tętna płodu - norma to 110-160, a na wykresie przez jakieś 2 minuty było 80. Stwierdziła, że lekarz dyżurny chyba tego nie uzna. Faktycznie zaraz przyszła ponownie z informacją, że biorą mnie na obserwację na Porodówkę.
Położyli mnie w salce porodowej i podłączyli na dłużej pod KTG. Nie wiedziałam ile to może potrwać. Tym razem bacznie przeglądałam się temu, co wskazuje urządzenie. Przez trzy godziny zapis był bez zarzutu, po czym tętno dziecka spadło do 70 i na tak niskim poziomie utrzymywało się przez kilka minut. Włączył się alarm i zbiegły się położne. Nastąpiło ogólnie poruszenie. Nie wiedziałam co jest grane, ale wyczuwałam kłopoty. Miał przyjść lekarz, żeby podjąć jakieś decyzje. Położne dziwiły się, że jestem w szpitalu już ponad dobę, a jeszcze nie podano mi sterydów na szybszy rozwój płuc płodu. Zbadano ewentualne rozwarcie (nie było). Założono mi wenflon, na wypadek gdyby potrzebny był anestezjolog, wypytywano się o płeć dziecka, żeby dobrać kolor ubranek. Wisiało nade mną widmo cesarki. Oczywiście nie mogłam się niczego dowiedzieć, bo na decyzje trzeba było czekać. Tymczasem zostawiono mnie samą na dalszą obserwację pod KTG. Wtedy totalnie się rozsypałam, popłakiwałam co chwilę. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym urodzić jeszcze tego dnia. 33 tydzień to zdecydowanie za wcześnie. Fakt, że dziecko na tym etapie ciąży ma już duże szanse na przeżycie, ale bałam się ewentualnych powikłań. Zalana łzami powtarzałam sobie, że to jeszcze nie czas. Nawet nie mieliśmy jeszcze gotowych szpitalnych toreb do porodu dla mnie i dziecka. W środku nocy dałam znać mężowi, żeby zapakował co trzeba. Strasznie się przejął całą sytuacją, był bardzo zestresowany. Od razu chciał przyjechać, mimo że dochodziła czwarta nad ranem. Powstrzymałam go, bo odczyt tętna się ustabilizował. Do rana był już bez zarzutu. Lekarz uznał, że mogę wrócić na ginekologię. To była ciężka noc. Nie zmrużyłam oka. Trudno jest zasnąć przy dźwiękach porodów dobiegajacych z sąsiednich pomieszczeń - swoją drogą było to dla mnie szczególne doświadczenie. Poza tym po 11 godzinach leżenia w bezruchu byłam obolała, zziębnięta i oczywiście wściekle głodna.
Dzień upłynął bez problemów, za to wieczorne KTG znów odnotowało krótkotrwały spadek tętna do 70, dosłownie w ostatnich sekundach pomiaru. Historia lubi się powtarzać. Ponownie trafiłam na Porodówkę. Tym razem byłam znacznie spokojniejsza wiedząc, że nie musi to skończyć się źle. Mimo chwilowego spadku tętna do 90, co przedłużyło monitoring do rana, pomiar wyszedł dobrze. Wróciłam na swój oddział. Przez te dwa dni otrzymałam niezbędną dawkę sterydów na wypadek konieczności szybszego rozwiązania ciąży.
Od tej pory każde badanie KTG stało się dla mnie stresujące, choć od kilku dni jest już dobrze. Wydaje się mi nawet, że tętno dziecka, które wcześniej balansowało w okolicach dolnej granicy, teraz się wzmocniło, bo częściej przybiera górne wartości normy. Mam też wrażenie, że ostatnio szkrab rusza się więcej i jest przy tym silniejszy. Czyżby ten nowy lek Clexane faktycznie działał? Martwimy się trochę tym, że nasz maleńki mógł być przez jakiś czas faktycznie niedożywiony i lekko niedotleniony, skoro miał niższe tętno i mniej siły, żeby się poruszać. Oby tylko nie miało to wpływu na jego zdrowie.
W szpitalu mam zostać jeszcze kilka dni, po czym zrobią mi kontrolne usg, żeby sprawdzić przepływy i przyrost masy dziecka. Mam nadzieję, że badanie wykaże poprawę i wkrótce odzyskamy wolność.
3 komentarze:
Ja również mam taką nadzieję. Oby wszystko wróciło do normy a święta spędziliście w domu:)
Jejku to faktycznie masz chwile grozy w szpitalu :(
Ja biorę też zastrzyki fraxiparine to coś takiego jak clexane tylko inna nazwa. To lek przeciwzakrzepow y. Biorę przy złamanej nodze, ale prawdopodobnie w ciąży też będę brała.
Życzę oczywiście szybkiego wyjścia na wolność :) nie ma nic przyjemnego w siedzeniu w szpitalu :)
Nawet nie chcę myśleć, co Ty przeżywałaś podpięta pod to KTG. Dobrze, że tętno się ustabilizowało i oby tak zostało. Ale ta końcówka bardzo stresująca. Na szczęście jeszcze chwila i synek wkroczy w bezpieczny okres i najwyżej powitasz go chwilę przed terminem. Trzymajcie się dzielnie!
Prześlij komentarz