Całe Święta siedziałam niespokojna, żeby tuż po nich dokończyć przygotowania wyprawki. Wyprałam i wyprasowałam sporą część ubranek. We wtorek od południa dopakowywałam torbę do szpitala, którą wcześniej w pośpiechu kompletował mąż. Na wieczór miałam zaplanowaną wizytę kontrolną u lekarza. Trochę zapobiegawczo chciałam mieć wszystko gotowe do tego czasu. Obawiałam się, że w badaniu może wyjść coś niepokojącego, co sprawi, że lekarz cofnie mnie do szpitala. Nie myliłam się.
Tętnice maciczne wciąż były w złym stanie, dziecko przez 1,5 tygodnia od poprzedniego badania przybrało zaledwie 150g, hipotrofia stała się faktem. Lekarz stwierdził, że mały "ma brzuszek jak szczypiorek". Co gorsza pojawił się problem z przepływami w tętnicy środkowej mózgu i tętnicy pępowinowej maleństwa. KTG, które zrobiłam przed wizytą też wypadło wątpliwe (na zapisie był jeden dłuższy spadek tętna do ok. 70). Lekarz wypisał skierowanie do szpitala i radził nie czekać do rana. Zabraliśmy torbę z domu i pojechaliśmy na izbę przyjęć szpitala, z którego dopiero co wyszłam.
Tu pojawiły się dalsze niespodzianki. Kolejne KTG ze spadkami tętna, a w badaniu usg, które potwierdziło diagnozę naszego lekarza dodatkowo wyszła mała ilość wód płodowych i częściowo zwapnione łożysko. Pani doktor, która mnie badała miała zatroskaną minę. Chwilami wydawało mi się, że patrząc na ekran zbiera jej się na płacz. Skierowała mnie od razu na Porodówkę, uprzedzając, że nie wiadomo, jak to się skończy. Tu podłączono mnie pod KTG. Lekarz dyżurujący zapoznał się z wynikami usg. Powiedział, że mnie poobserwują zanim podejmą jakieś decyzje. W grę wchodziło umieszczenie mnie na oddziale patologii ciąży, albo cesarskie cięcie. Tym razem byłam pogodzona z ewentualnym porodem. Była to już połowa 35 tygodnia ciąży, odpowiednio wcześniej dostałam sterydy na szybszy rozwój płuc malucha, poza tym z młodym faktycznie działo się coś bardzo niepokojącego. Martwiłabym się bardziej, gdyby położyli mnie teraz na oddziale i zwlekali z decyzjami całe dnie, czy nawet tygodnie znów opierając się tylko na KTG.
Obserwacja trwała długo, jakieś 11 godzin. Mąż w tym czasie zdążył pojechać do domu przespać się chwilę, po czym wrócił, chcąc być przy nas, gdy zapadnie decyzja. Tuż przed południem wszedł lekarz. Oznajmił, że dziecko uzyskało już wszystkie korzyści, jakie mogło osiągnąć w tej ciąży. Dalsze jej utrzymywanie jest dla niego niebezpieczne i wskazane jest jak najszybsze jej rozwiązanie. Zapytał położnych ile potrzebują czasu na przygotowanie sali oraz powiadomienie anestezjologa, neonatologa i pediatry. Okazalo się, że około 15 minut. Faktycznie odtąd sprawy potoczyły się błyskawicznie. Pożegnaliśmy się w pośpiechu, po czym nas rozdzielono. Byliśmy oszołomieni i przerażeni.
Dalsze wypadki opiszę w kolejnym wpisie.
29 grudnia 2016
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz