Środa zaczęła się niewinnie. Wybrałam się z koleżanką na długi spacer. Może przesadziłyśmy z dystansem, choć w ostatnich dniach stopniowo wydłużałam piesze wycieczki. W drodze powrotnej zrobiłam drobne zakupy w warzywniaku. Idąc do domu zdziwiłam się, że warzywa mogą być tak ciężkie – trochę żałowałam, że kupiłam ich tyle. Na szczęście pozostało mi do przejścia zaledwie kilkaset metrów. Było dość późno, zaraz miał wrócić mąż, więc pośpiesznie przygotowałam obiad. Zjedliśmy wspólnie, po czym zmęczona usiadłam na kanapie i się zaczęło…
Zrobiło mi się mokro. W drodze do łazienki zorientowałam się, że to krew. W chwilę później był to już krwotok. Odruchowo usiadłam na toalecie. Coś sporego chlupnęło i już. Krew nadal płynęła, tylko wolniej. Cała akcja trwała dwie minuty i było po wszystkim. Mąż był świadkiem tej sytuacji. Byliśmy oszołomieni. To co się wydarzyło było takie okrutnie jednoznaczne, pozbawiające złudzeń. Wpadliśmy w czarną rozpacz. Trzeba było jednak zebrać myśli, coś zrobić, gdzieś jechać.
Postanowiliśmy, że pojedziemy do Kliniki i wciśniemy się w kolejkę. Cokolwiek się stało, wymagało rzeczowej oceny specjalisty: czy da się ciążę uratować, a może jest już za późno. Do celu mieliśmy kilkanaście minut jazdy samochodem, jednak dziwnym trafem wpadliśmy w korki, których nie powinno być już o tej porze. Stres sięgał zenitu. Po drodze zadzwoniłam do rejestracji, by uprzedzić jaka jest sytuacja i że zaraz będziemy. Na miejscu poszło już sprawnie, widocznie wyglądaliśmy wyjątkowo żałośnie, bo nie robiono nam problemu. Tuż przed wejściem do gabinetu zaczęło wszystko do mnie docierać i z trudem powstrzymałam się od histerii, mąż był w podobnym stanie. Leżąc już na fotelu nie mogłam zobaczyć ekranu USG, bo był obrócony w drugą stronę. Lekarz badał mnie długo, panowała cisza. O nic nie pytałam, bałam się tego co mogę usłyszeć. Zaczął mój mąż, który śledził ekran. Zapytał spokojnym głosem: „Czyli z dzieckiem jest wszystko w porządku?”. Byłam zdumiona: „Naprawdę??”. Dopiero wtedy lekarz odwrócił ekran w moją stronę. Dzidziuś wyglądał okazale, znacznie urósł od poprzedniego badania, nabrał ludzkich kształtów, a co najważniejsze biło mu serce. Okazało się, że u wylotu szyjki macicy powstał duży krwiak, musiał pęknąć - stąd krwotok i oderwanie się skrzepu. Krwiak w tej postaci nie zagrażał dziecku, o ile nie będzie się powiększać, a krwawienie ustanie. Dostałam przykaz leżenia i kontroli za tydzień. W przypadku dalszego krwawienia miałam zgłosić się do szpitala, żeby ustalić, czy to jednak nie jest poronienie.
Leżę już kilka dni. Nagle wszelki dyskomfort i nuda przestały mi przeszkadzać. Mam misję, by dotrwać do końca pierwszego trymestru, wtedy poczuję się pewniej. Krwawienie szybko przeszło. Teraz jest już dobrze. Czekam z niecierpliwością na czwartkowe badanie. Oby się okazało, że krwiak się wchłonął.
Cała ta sytuacja uświadomiła mi kilka rzeczy. Szczęście bywa tak bardzo kruche. Krwiak rozwijał się zupełnie bezobjawowo, nie miałam nawet najmniejszego bólu brzucha, więc nie mogłam przewidzieć tej sytuacji. Wiedziałam, że mam się oszczędzać, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo. Mój mąż stanął na wysokości zadania i przejął obowiązki: zakupy, gotowanie, pranie, sprzątanie, nawet z rozpędu umył okna. Widzę, że jest mu ciężko po wielu godzinach spędzanych w pracy zmierzyć się z domowymi obowiązkami, ale nie narzeka. Zrozumiałam też, że bardzo mu zależy na naszym dziecku i już teraz czuje z nim więź, wbrew obiegowej opinii, że mężczyźni odczuwają instynkt ojcowski dopiero po narodzinach potomka.
Lekarz zwiększył mi dawkę leków, obawiając się, że mogą się teraz gorzej wchłaniać. Kwas foliowy biorę bez zmian.
4 komentarze:
Witaj, zaglądam do Ciebie od niedawna i postanowiłam się przywitać. Bardzo współczuję ostatnich przejść. Na szczęście z maleństwem jest wszystko dobrze, ale tak jak piszesz, człowiekowi wydaje się, że to szczęście trzyma już mocno w garści, a ono potrafi się w jednej chwili wymknąć. Ale wierzę, że Wy je złapaliście i nie ucieknie. Trzymam kciuki.
Witaj Malwa, cieszę się, że zajrzałaś na mój blog. Mam nadzieję, że z dzieciątkiem nadal jest ok, ale to potwierdzi badanie USG za kilka dni. Po tygodniu leżenia sytuacja wydaje się opanowana - nie mam żadnych plamień. Dziękuję za słowa otuchy i trzymanie kciuków :)
Kołysko, minął prawie tydzień, jesteś już po wizycie? Mam nadzieję, że wszystko w porządku?
Z małymi przebojami, ale udało mi się już dotrwać do połowy 11 tygodnia ciąży, więc biorę się za uzupełnienie bloga.
Dziękuję za troskę i zainteresowanie :) Na szczęście u nas wszystko jest dobrze, choć za każdym razem w napięciu czekam na kolejną wizytę u lekarza, żeby to potwierdzić.
Pozdrawiam serdecznie :)
Prześlij komentarz