28 czerwca 2016

7-8 tc. Nieuniknione zmiany

Trochę czasu minęło, a ja staram się przywyknąć do nowej sytuacji. Nadal nie mam typowych objawów ciążowych. Podobno moja mama też przechodziła obie ciąże bez mdłości i zachcianek, więc chyba to u nas rodzinne. Czuję się zupełnie dobrze, tak jakby nic się nie wydarzyło. 

Mimo dobrego samopoczucia nadal jestem na zwolnieniu. Wspomniałam naszemu lekarzowi, że zastanawiam się, czy nie wrócić do pracy, skoro czuję się na siłach, choć przyznałam jednocześnie, że trochę się boję. On był zdania, że lepiej „dmuchać na zimne”. Powiedział, że do końca pierwszego trymestru jeszcze daleko i jeśli to tylko możliwe należy ograniczyć ryzyko poronienia do minimum. Poruszyłam z nim ten temat z dwóch powodów. 

13 czerwca 2016

6 tc. Pierwsze USG

W sobotę miałam pierwsze długo wyczekiwane USG. Podczas badania z zaciekawieniem spojrzałam na ekran. Wcześniej, podczas całej procedury In vitro w ogóle mnie ten obraz nie interesował, było to tylko zbiorowisko nakładających się na siebie czarno-białych plam. Teraz to coś zupełnie innego. Wytężałam wzrok, aby w tym chaosie odnaleźć porządek i jakiś ślad rozwijającego się życia. Faktycznie była tam mała czarna kropeczka o wielkości 5mm, zlokalizowana szczęśliwie w macicy. Mąż mi towarzyszył w czasie badania. Był równie podekscytowany jak ja. Na koniec dostaliśmy pamiątkowe zdjęcie naszego Szczęścia. 

8 czerwca 2016

5 tc. Czysta abstrakcja

Przyznam, że trzydniowa wizyta teściowej mnie wykończyła. Goście są dobrzy, ale na krótką metę. Po kilku dniach dopada człowieka tęsknota za rutyną codziennego dnia, czy choćby za tym, żeby się na chwilę położyć w błogiej ciszy, bez konieczności prowadzenia jakiejkolwiek konwersacji. Od poniedziałku korzystam do woli z przywilejów odzyskanej wolności. Zamieniłam się powoli w prawdziwego kanapowca. 

4 czerwca 2016

5 tc. Siła dobrych wiadomości

Wczoraj miałam kolejne badanie poziomu hormonów we krwi. Beta HCG wyszła bardzo obiecująco (152,6 mIU/ml). Cieszy mnie ten wynik. Dzięki niemu śmielej spojrzałam w przyszłość. Teraz czekam z niecierpliwością na pierwsze USG, które mam w przyszłą sobotę. Potwierdzi ono obecność pęcherzyka ciążowego i pozwoli określić jego usytuowanie. Jak na razie jestem dobrej myśli.

W ten weekend odwiedziła nas podekscytowana radosną nowiną teściowa. Dawno jej u nas nie było, teraz zapragnęła spędzić z nami trochę więcej czasu. Rozumiem ją. Mój mąż jest jedynakiem. Jego mama wiedziała o naszych problemach od samego początku. Żyła dotąd w smutnej świadomości, że być może nigdy nie doczeka się wnuka. Teraz nowa nadzieja dodała jej skrzydeł. 

2 czerwca 2016

4 tc. Pierwsze zmartwienia, dylematy i zmory

Nie czekając na trzecią (piątkową) weryfikację i potwierdzenie wzrostu B-HCG wybrałam się wczoraj do naszego lekarza, głównie dlatego, że urlop mi się kończy, a chciałabym zostać jeszcze w domu, żeby dać maleństwu więcej czasu na zdrowy rozwój w tych pierwszych dniach. Musi nabrać siły, by móc przetrwać konfrontację z bezwzględnością dzisiejszej cywilizacji, życiem w wielkiej aglomeracji, w ciągłym biegu, pod presją czasu i natłoku obowiązków, w nieustającym napięciu. Zastanawiam się powoli, czy powrót do pracy jest w ogóle wskazany, szczególnie, że zbliża się okres urlopowy i przypadnie mi sporo cudzych obowiązków, oprócz własnych zadań, z którymi na co dzień ledwie się wyrabiam. Przy tym ciągła nerwówka, brak czasu na jedzenie, czy wyjście do toalety, przebywanie w nagrzanych słońcem nieklimatyzowanych pomieszczeniach i trzy godziny dziennie spędzane w zatłoczonej komunikacji miejskiej. Z drugiej strony, czuję się dobrze, poza bólami podbrzusza i sennością nic mi nie dolega, a samotny pobyt w domu zaczyna już mi wychodzić bokiem. Nie wiem co zrobić… Biję się z myślami. Gdybym wróciła do pracy po potwierdzeniu ciąży, a potem coś poszłoby nie tak, żałowałabym do końca życia, że zaprzepaściłam szansę. Na razie planowałam wziąć tyle zwolnienia, ile lekarz będzie w stanie mi dać, a dopiero potem martwić się co robić dalej.