Niedawno wróciliśmy z letniego wyjazdu. Zdążyłam rozpakować stosy bagaży. Planowaliśmy wybrać się na kilkudniową wycieczkę promem po Bałtyku połączoną ze zwiedzaniem południowej Szewcji, ale już w lipcu, w czasie kiedy trzeba było rezerwować bilety na sierpniowy termin rejsu mieliśmy problemy z tym moim krwiakiem. Sytuacja wydawała się na tyle niepewna, że zrezygnowaliśmy z zagranicznego wyjazdu. Nie było wiadomo, czy w sierpniu będę już w pełni „na chodzie”, by sprostać kilkugodzinnym spacerom z przewodnikiem. Trudno nam było sobie też wyobrazić co byśmy zrobili w podróży, gdyby znów pojawiło się krwawienie i trzeba by było niezwłocznie skorzystać z porady ginekologa. Bezpieczniej było zostać na miejscu, a do morskich eskapad wrócić w przyszłości - już w trójkę. Wybraliśmy się zatem w objazdowe tournée po najbliższej rodzinie zarówno mojej, jak i męża. Wróciliśmy zmęczeni, z przeświadczeniem, że „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. Najważniejsze jest to, że odświeżyliśmy rodzinne kontakty - taki był cel.
Minął pierwszy trymestr i trochę zmieniła się moja sytuacja.