Zgodnie z wcześniejszym zaleceniem lekarza tydzień spędziłam w łóżku, choć pod koniec coraz częściej wstawałam i próbowałam udzielać się w drobniejszych pracach domowych. W czwartek udaliśmy się na wizytę kontrolną do Kliniki. USG nas uspokoiło. Okazało się, że krwiak się wchłonął, nie ma po nim śladu. Dziecko było w dobrej formie. Na ekranie widać było jak się porusza. Nie mogło usiedzieć ani chwili spokojnie, fikało najróżniejsze koziołki. Wydawało się, że jest takie beztroskie i radosne.
Lekarz zalecił bardzo oszczędny tryb życia, ale nie wykluczył umiarkowanego ruchu i krótkich spacerów. Podczas rozmowy zasugerował, abyśmy na razie zrezygnowali z seksu. Powiedział to bez przekonania w głosie, jakby dla świętego spokoju.
Po wizycie znacznie poprawił się nam humor. Czułam się jakbym odzyskała wolność. Zaczęliśmy częściej wychodzić do ludzi, cieszyliśmy się świeżym powietrzem, mogliśmy korzystać z rozrywek poza domem. W sobotę rano, chyba pod wpływem tych pozytywnych emocji, trochę nabroiliśmy w łóżku. Ciężko to nazwać seksem, bo przecież mieliśmy szlaban – powiedzmy, że przytulaliśmy się zbyt czule. Powtarzaliśmy sobie przy tym, że badanie wyszło dobrze, kryzys jest zażegnany, a lekarz chciał być na wyrost ostrożny.
Dalsza część dnia minęła w bardzo miłej atmosferze, aż tu wieczorem pojawiło się u mnie brązowe plamienie. To była tylko chwila, ale potem długo zastanawialiśmy się, czy należy jechać do szpitala. Byliśmy przerażeni. Postanowiłam nie panikować, tylko obserwowałam się przez dłuższy czas. Plamienie zmieniło się w lekkie brudzenie, po czym przeszło, więc zostaliśmy w domu. Pełni obaw nie mogliśmy zasnąć. Cały następny dzień byliśmy niepewni, czy stan jest stabilny. Brudzenie wracało, potem było kilka godzin dobrze i tak w kółko. Dużo leżałam, stan się unormował i teraz nic już się nie dzieje.
Była to dla nas przestroga, że jednak nadal trzeba uważać, nie przesilać organizmu i na razie odmówić sobie niektórych przyjemności. Żyjemy znów w obawie o naszego szkraba i w nadziei, że uda nam się dotrwać do drugiego trymestru.
Nadal biorę Estronem i Luteinę - ta podjęzykowa ma ostatnio coraz bardziej przykry smak. Jeszcze trochę muszę się przemęczyć. Kwas foliowy według lekarza mam brać do 16 tygodnia, wtedy zamierza doradzić mi jakiś suplement witaminowy.
6 komentarze:
Mnie ta Wasza utrata czujności w pewnym sensie cieszy, bo pokazuje, że po tych wszystkich stresach wywołanych staraniami i leczeniem można się jednak beztrosko zapomnieć:) Wierzę, że te plamienia to drobiazg. Wiele dziewczyn ich doświadcza i nic się nie dzieje. Drugi trymestr za pasem. Mam nadzieję, że razem z nim Wasze największe niepokoje się ulotnią!
Śledzę twojego bloga od początku. I jestem zdania,ze ciaza to bardzo delikatny stan,w którym jak to mówił mój lekarz może w ciągu kilku godzin przejść od "wszystko w porzadku do ciężkiej patologii ".
Skoro miałaś krwawienie chyba jasne jest, ze z seksem koniec. Teraz miałaś ciemne plamienie chyba sprawa jest oczywista.
Ogarnij temat co.jest dla Ciebie ważniejsze. Czy seks,pieszczoty itp czy to by utrzymać ciąże.
(By nie było, w ostatniej i środkowej ciąży zero seksu,dosłownie zero wszystkiego co zwiazane z seksem, byłam hak mniszka: ))) Mąż wyrozumiały, dla niego dziecko było najwazniejsze i mówił,że odbijemy sobie po :))
Dbaj o siebie i o dzidziusia. Życzę wszystkiego dobrego.
Pozdrawiam ciepło.
No to proszę już nie rozrabiać, tylko grzecznie wypoczywać ;) A tak na serio, to cieszę się, że wszystko się unormowało, że z dzidzią jest dobrze i że już lada moment drugi trymestr.
Napisz co słychać. Mam nadzieję, że wszystko w porządku.
Trzymam kciuki i życzę powodzenia. Jesteśmy z mężem w bardzo podobnej sytuacji - mała liczba plemników. Przeszłam już jedną stymulację, nie przyniosła rezultatów, tzn. jajeczka nie rosły. Podobnie jak Ty wcześniej, też nie wierzyłam w powodzenie i wolałam nie myśleć pozytywnie, żeby się nie rozczarować. Za miesiąc zaczynam następną stymulację, leki już czekają w lodówce. Zmieniam też podejście - myślę tylko pozytywnie. Chcę również wypożyczyć książkę, o której pisałaś. Wasza historia dodała mi dużo otuchy i nadziei. Pozdrawiam serdecznie, Emilia.
Witaj Emilio,
To smutne, że się Wam dotąd nie udało mimo wcześniejszych prób. Wiem jak to jest i co się wtedy czuje. Ta pustka sprawia, że życie wydaje się bezbarwne. Masz jednak rację. Nastawienie to klucz do sukcesu. Cuda się zdarzają, tylko trzeba włożyć w proces pozytywnego myślenia całe pokłady energii, w pełni się na tym skupić i nie dopuszczać do siebie złych myśli i wątpliwości. Cały proces in vitro trwa kilka długich tygodni, potem kolejne dni w oczekiwaniu na wynik. To długi i trudny okres, ale myślę że warto "zagryźć zęby" i chociaż raz przejść przez to z prawdziwą, naiwną, dziecięcą wręcz wiarą - nic nie tracimy w ten sposób, a możemy sporo zyskać. Książka Murphy`ego pomaga wprawić się w odpowiedni nastrój, podsuwa nam całkiem inne "metafizyczne" rozwiązanie naszych problemów, reszta zależy tylko od zaangażowania przy wcielaniu teorii w życie.
Życzę Ci, abyś odnalazła w sobie dużo siły, odwagi i determinacji. Warto optymizmem zarazić też męża - to podwoi szansę na powodzenie. Trzymam za Was kciuki, aby tym razem się Wam udało.
Pozdrawiam serdecznie :)
Prześlij komentarz