28 lutego 2017

Rodzina w komplecie

Nasz synek skończył właśnie dwa miesiące. Czas ten upłynął nam szybko i wolno zarazem – minione dni wydawały się za krótkie, a noce ciągnęły się w nieskończoność. Macierzyństwo okazało się czaso- i energochłonne, stąd tak długa przerwa w pisaniu.

Pierwsze 10 dni życia maluch spędził w szpitalu. Ja wyszłam do domu trzeciego dnia, akurat w Sylwestra. Po powrocie zaszyłam się w łazience. Mogłam pobyć wreszcie choć przez chwilę sama. Okazało się to dla mnie zbawienne. Przeżyłam coś w rodzaju oczyszczenia, zarówno fizycznego, jak i wewnętrznego. Spojrzałam w lustro i uderzył mnie widok już znacznie mniejszego, „pustego” brzucha. Lotem błyskawicy przeżyłam wszystko jeszcze raz, zarówno negatywne, jak i pozytywne uczucia. Dominowało jednak poczucie braku kontroli nad własnym życiem i obolałym ciałem. To był ostatni raz, kiedy pozwoliłam sobie na użalanie się nad tym co się stało.

Tydzień upłynął na załatwianiu spraw w urzędzie i miejscu pracy, organizowaniu ostatnich niezbędnych akcesoriów dziecięcych, przygotowywaniu mieszkania na powitanie nowego domownika, pobudzaniu laktacji, a przede wszystkim na wizytach w szpitalu. Te ostatnie cieszyły nas najbardziej. Z dnia na dzień mieliśmy coraz większy kontakt z dzieckiem. Od momentu kiedy wyjęto go spod lampy pomagającej utrzymywać ciepłotę ciała, przeniesiono na samodzielne stanowisko i odłączono od kroplówki mogliśmy już zmieniać mu pieluszki, brać na ręce, karmić i przytulać. Było to możliwe o ile trafiliśmy akurat na porę karmienia. W każdej innej chwili maluch spał i można było na niego co najwyżej popatrzeć. 

Był silny i zdrowy, wszystkie badania przeszedł pozytywnie, powoli przybierał na wadze. Gdy wreszcie przekroczył dwa kilogramy, zaszczepiono go. Musiał pozostać jeszcze dobę na obserwacji przed podjęciem ostatecznej decyzji o wypisie ze szpitala. Następnego dnia spędziliśmy tam całe popołudnie licząc na to, że pozwolą nam wreszcie zabrać go do domu. Po długich godzinach oczekiwania doczekaliśmy się tego. 

Późnym, niezwykle mroźnym i śnieżnym wieczorem, dumni, ale też pełni obaw, jak sobie poradzimy zabraliśmy naszego filigranowego synka do domu. Komicznie wyglądała malutka główka, niewiele większa od pięści, wystająca ze zbyt obszernego kombinezonu, umieszczona w nieproporcjonalnie dużym foteliku samochodowym. Hipnotyzował parą ciemnych jak węgielki, ciekawie spoglądających oczu. Byliśmy szalenie szczęśliwi i przejęci…

1 komentarze:

Paradise pisze...

Piękne wspomnienia 😄i ile piękniejszych chwil jeszcze przed Wami 😘

Prześlij komentarz