26 maja 2017

Pierwszy Dzień Matki

Dziwnie jest nagle zacząć obchodzić święto, które od zawsze dedykowane było innej osobie - najważniejszej kobiecie mojego życia, MAMIE. Nawet nie mam pomysłu na to, jak je uczcić. Malec przecież nie jest świadomy wyjątkowości tego dnia. Wybrnął z tej sytuacji bardzo dyplomatycznie obdarzając mnie mocą swoich codziennych porannych uśmiechów, wygłaszając przy tym z przejęciem długą przemowę w swoim dźwięcznym języku. Niczego więcej mi nie potrzeba. Jestem szczęśliwa.

Trochę czasu minęło nim poczułam się matką. W domu nagle pojawił się młody człowiek. Bacznie go obserwowałam, uczyłam się jego trybu życia, min i grymasów, rodzajów płaczu. Doszukiwałam się podobieństwa do nas, rodziców, dziadków. Była to jednak odrębna istota, jak przybysz z innej planety. Niby wiedziałam skąd się wziął, w końcu przy tym byłam – fizycznie owszem, emocjonalnie  nie do końca.

Jak wiecie moja ciąża przebiegała niemal bezobjawowo, brzuch też miałam niewielki. Nie czułam się „ciężarna”. Poród przyszedł nagle. Trwał około 20 minut od momentu podjęcia przez lekarzy decyzji, do chwili, gdy było po wszystkim i wieziono mnie na oddział położniczy. W trakcie porodu przez krótką chwilę przed oczami mignęło mi dziecko, potem je zabrano na długie godziny i leżałam w sali z innymi matkami, jako jedyna bez noworodka. Gdy maluch był  już z nami w domu mijały tygodnie, a nadal nie docierało do mnie, że on wyszedł z mojego wnętrza, że go nosiłam pod sercem. Między ciążą a posiadaniem dziecka zabrakło mi tego pośredniego stanu, jakim jest wydawanie go na świat. Namacalnej chwili pełnej wzruszeń. Widoku umorusanego maleństwa nieporadnie szukającego piersi. Ciepła, zapachu, poczucia bliskości. 

Dostrzegam pozytywne strony mojego porodu. Fizycznie bardzo szybko doszłam do siebie. Gdyby nie niewielka rana na brzuchu, która wcale mi nie przeszkadza, zupełnie nie byłoby po mnie widać, że byłam w ciąży. Ominęły mnie bolesne skurcze i nadludzki wysiłek, któremu trzeba sprostać podczas naturalnego porodu. Doceniam to. Jednak proces nawiązywania więzi z dzieckiem w moim przypadku wymagał czasu.

Długo czekałam na to, aż w moich piersiach pojawi się mleko. Dopiero po czterech dniach od porodu popłynęły pojedyncze krople. Dziecko zostało w szpitalu, na początku karmione kroplówką, potem z butelki mlekiem modyfikowanym. Odciągałam laktatorem. Kiedy wreszcie mogłam zacząć przystawiać je do piersi, potrzebowało już znacznie więcej pokarmu niż mogłam mu zapewnić. W kulminacyjnym momencie „nawału mlecznego” byłam w stanie odciągnąć zaledwie 50 ml łącznie z obu piersi. Mały jadał wówczas 80 ml. Mój organizm nie mógł za nim nadążyć. Mogłabym powalczyć dłużej o rozbudzenie laktacji, zabrakło mi jednak sił i determinacji. Dokarmiałam synka odciągniętym naturalnym mlekiem przez trzy tygodnie. Bezpośrednio z piersi nie chciał jeść. Bardziej traktował je jak rekwizyt do pomlaskania i wyciszenia się. Z czasem przestał się nimi w ogóle interesować. Żałuję, że nie udało mi się karmić go piersią. Mleko matki jest przecież najzdrowsze. Poza tym podczas karmienia tworzy się szczególny rodzaj relacji.

Matczyne uczucie do dziecka zrodziło się we mnie kilka tygodni po porodzie - pewnej nocy, gdy świat pogrążony był w głębokim śnie. Synek obudził się głodny. Podałam mu butelkę, a on zachłannie zaczął opróżniać jej zawartość. Zakrztusił się niefortunnie. Zaczął kaszleć, lecz to nie pomogło. Ułożyłam go na rękach głową w dół, lekko poklepałam po pleckach. Gdy go podniosłam nadal nie mógł złapać tchu. Spoglądał na mnie przestraszony, szukając pomocy. Powtórzyłam zabieg oklepywania, nadal bez skutku. Teraz to ja, odchodząc od zmysłów, zaczęłam go błagać, by zaczął oddychać. To zbudziło męża. W sekundę był na nogach, gdy tylko zrozumiał co się stało. Ponownie go obrócił, poklepał. Tym razem pomogło. Maluch zapłakał, jakby nigdy nic, domagając się dalszego posiłku. Długo nie mogłam dojść do siebie. Czułam bolesne ukłucie prosto w serce, strach podsycany wyobraźnią pytającą „co by było gdyby…”, a przede wszystkim wzbierającą falę bezgranicznej miłości. Długo tuliłam dziecko, które dawno zasnęło, zapomniawszy o całym zdarzeniu.

Każda matka ma swoją historię, którą potrafi opowiadać ze szczegółami, mimo upływu lat. Pamięta wszystko: pierwszy dotyk dziecka, pierwsze spojrzenie, iskrę budzącego się porozumienia. Serce matki jest czujne, nigdy nie zasypia.

0 komentarze:

Prześlij komentarz