Dzień na oddziale rozpoczyna się o 5:15 nad ranem, kiedy to położne podłączają nas pod ktg, a kończy się ok 10:00, tuż po porannym obchodzie. Jeśli lekarz nie podejmie na nim konkretnych decyzji, tylko zapyta o samopoczucie i przedłuży leki, nie pozostaje nic innego, jak przeczekać cały dzień do kolejnego porannego obchodu.
Snuję się po korytarzu jak cień, albo leżę zrezygnowana w łóżku już 9 dzień. Działania lekarzy są bardzo opieszałe.
Po tygodniu miałam zrobione obiecane na porannym obchodzie usg. Cały dzień czekałam, aż ktoś zabierze mnie na to badanie. Nie doczekałabym się, gdyby nie szczęśliwy traf. Wieczorem na korytarzu niespodziewanie pojawił się mój lekarz prowadzący ciążę. Ucieszyłam się, jakbym zobaczyła dobrego przyjaciela. Zdradziłam mu, że od wielu godzin bezskutecznie czekam na badanie. Przeprowadził usg w pierwszej wolnej chwili. Wyszło całkiem pozytywnie. Mimo, iż tętnice maciczne nadal są w kiepskim stanie, to dzieciątko przybrało przez tydzień przepisowe 200g, dzięki czemu ma teraz ok 1700g. To bardzo dobra nowina, która podniosła nas na duchu. Może ten lek Clexane faktycznie działa.
Naiwnie wierzyliśmy w to, że jeśli sytuacja się unormuje, a dziecko będzie właściwe przybierać na wadze będą widoki na to, że mnie wypiszą. Tym bardziej, że przeboje ze spadającym tętnem odeszły do historii. Z perspektywy czasu coraz śmielej można przyjąć teorię, że te anomalie wynikały z ruchów dziecka, które ma jeszcze dość miejsca, żeby uciec spod czujnika, wtedy maszyna wskazuje nagle moje tętno, wahające się w granicach 60-70. Takie wyjaśnienie usłyszałam już od kilku położnych i lekarzy. Wydaje mi się dość trafne.
Kolejne dni mijają. Pozostawiono mnie na dalszej obserwacji, do odwołania. Mój lekarz stwierdził, że przydałoby się odczekać do kolejnego usg - dla pewności. Kiedy ono będzie, tego nie wiem. Tutejsi lekarze są bardzo oszczędni w udzielaniu jakichkolwiek informacji na temat istniejącej sytuacji, a swoich planów co do pacjentki nie zdradzają niemal w ogóle. Położne natomiast nie mowią nic - odsyłają do lekarzy. Takie błędne koło rodem z "Procesu" Kafki. Szpital uczy pokory i cierpliwości, ćwiczy też wytrzymałość psychiczną.
Oczywiście w naszej pamięci tkwi myśl, że chodzi o dobro dziecka, że ono jest teraz najważniejsze. Jego kondycja jest tu sprawdzana 5-6 razy dziennie, przez ktg i inne prostsze urządzenie dopplerowskie. Gdyby się cokolwiek działo nastąpiłaby szybka reakcja. Gdzie miałoby lepszą opiekę? Szkoda tylko, że nie można uzyskać informacji, czy pobyt tu orientacyjnie potrwa kilka dni, tygodni, czy raczej do szczęśliwego rozwiązania. Jakakolwiek odpowiedź sprawiłaby, że człowiek poczułby się bardziej komfortowo. Byłoby wiadomo, w jak wielką cierpliwość należy się uzbroić i jak rozegrać szereg domowych spraw organizacyjnych, na które siedząc tu nie mam zbyt dużego wpływu.
Jutro poniedziałek. Może się wreszcie czegoś konkretnego dowiem.
0 komentarze:
Prześlij komentarz