Przełom 32 i 33 tygodnia ciąży okazał się wybitnie stresujący. W piątkowe popołudnie stawiliśmy się na wskazanej przez naszego lekarza Izbie Przyjęć. Po dłuższym oczekiwaniu na ekspresowe badanie okazało się, że na pierwsze wolne miejsce trzeba czekać tydzień.
Zasugerowano nam, żeby spróbować w kolejnym szpitalu, o tak samo wysokiej referencyjności (w tym, który już wcześniej wybrałam sobie do porodu). Przybyliśmy tam ok. 17:00. Już na wstępie założono mi opaskę imienną na rękę, co było dla mnie dość wymowne. Liczyłam bardziej na to, że szpital nie dysponuje wolnymi miejscami i polecą mi wrócić na początku tygodnia. Po czterogodzinnej przeprawie przez Izbę Przyjęć wszystko wskazywało na to, że jednak tu zostanę, szczególnie, że przypadkiem tego wieczoru dyżur miał nasz lekarz prowadzący, który dokładnie mnie zbadał, zapoznał się z wynikami konsultacji z poradni patologii ciąży i jak można się było spodziewać znalazł dla mnie wolne łóżko. Na oddział trafiłam ok. 22:00, obolała po kilku godzinach spędzonych na twardej ławce i skrajnie wygłodzona. Było już dawno po kolacji, sklepik był zamknięty, pozostało mi zadowolić się batonikiem z automatu. Położyłam się na wskazanym łóżku, nawet nie próbując zasnąć. Debiutowałam w tak obcym dla mnie miejscu (nigdy wcześniej nie byłam w szpitalu, poza własnymi narodzinami), towarzyszył mi stres i strach o losy naszego szkraba.
Przespałam może z 1,5 godziny. Sobota upłynęła na badaniu nowego terenu, poznawaniu koleżanek z pokoju, obserwacji personelu i jego trybu pracy, degustacji szpitalnego wyżywienia. Na początku byłam mile zaskoczona posiłkami, bo porcjami można było się najeść (z czasem okazały się dość monotematyczne). Byłam tak głodna, że pochłonęłam wszystko co dostałam i to co przyniósł mi mąż. Bliżej popołudnia poczułam się wreszcie syta, dzieciątko chyba też, bo w końcu zaczęło się ruszać.
Pierwszy obchód lekarski był przekomiczny. Lekarz dyżurujacy w danym dniu zapytał mnie jak się czuję i czy nie mam już duszności. Zaskoczyło mnie to. Odpowiedziałam, że nie mam problemów z oddychaniem i nigdy nie miałam. Spojrzał w kartę z niedowierzaniem. Zapytał na co w takim razie miałam zapisane te leki. Oświeciło mnie, że chodzi głównie o Theovent i wyjaśniłam, że wprawdzie jest to lek na astmę, ale ja miałam zapisany na przepływy w tętnicach macicznych. Lekarz stwierdził, że to dziwne i że w takim razie będzie musiał zapoznać się dokładniej z dokumentacją załączoną do mojej karty, po czym wyszedł. Wieczorem na kolejnym obchodzie poinformował mnie, i że nie widzi powodu, dla którego miałabym zażywać Theovent i Zaax, mam je odstawić, bo są bez sensu i nie pomagają. Mam brać tylko nowy lek Clexane - w formie zastrzyków w brzuch. Sprawa wydała mi sie o tyle zastanawiająca, że dzień wcześniej na Izbie Przyjęć mój lekarz prowadzący wpisał mi w kartę te leki. Biorę je już dość długo. Ich zasadność przez ten czas potwierdziło już czterech lekarzy i zdawało się, że faktycznie choć trochę działają, skoro lewa tetnica była wcześniej w złym stanie, a teraz jest prawie dobra. Ten oto fachowiec uznał, że są dziwne, dlatego mam ich nie brać. Pewnie w ogóle nigdy nie słyszał, aby stosowano je w ciąży. Co ciekawe szpital nie dysponuje tymi lekami, dlatego mam mieć swoje. Po tych obchodach byłam zagubiona i wstrząśnięta lekkością w podejsciu przygodnego lekarza. Miałam nadzieję, że na niedzielny obchód przyjdzie mój lekarz i wyjaśnię sobie z nim tą kwestię, niestety był inny. Zapytałam go co mam robić. Odpowiedział, że skoro mam swoje leki to mam je brać. Przystawił na karcie swoje pieczątki i wyszedł. Okazuje się, że gdzie lekarzy sześć, tam jest totalny chaos, do ktorego trzeba mieć dystans, żeby nie zwariować.
Od piatkowego wieczoru jestem też kilka razy dziennie podłączana pod aparaturę KTG, która okazała się naszą największą zmorą i wyciskaczem łez. Wrócę do tego w kolejnym wpisie.
3 komentarze:
Wyobrażam sobie Twój stres - jeden lekarz mówi tak, a drugi inaczej i komu wierzyć :( mam nadzieję, że Twój lekarz zadba o Was i wszystko będzie pod kontrolą. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń i ściskam kciuki!
Hop, hop? I jak tam na szpitalnym froncie? Mam nadzieję, że wciąż w dwupaku i że sytuacja się poprawiła
Nadal trzymają mnie w szpitalu, na szczęście nasz młody jest wciąż tam, gdzie być powinien. Zdaje się, że tak niewiele brakowało, żeby go wyciągnęli na światło dzienne...
Prześlij komentarz