Wczoraj podupadłam trochę na duchu. To był dzień poprzedzający badanie krwi. Po przebudzeniu wsłuchałam się w swoje ciało. Nie odczuwałam nic szczególnego - żadnego napięcia, bólu, ani kłucia w podbrzuszu, nic… Piersi bolą, to oczywiste, od ponad tygodnia przyjmuję progesteron i estradiol – to na pewno ich sprawka. Tak samo czułam się po poprzednich nieudanych transferach. Z trudem zwlekłam się z łóżka. Postanowiłam jednak nie poddawać się przed samą metą, ale walczyć do końca. Pomyślałam, że na ewentualne użalanie się nad sobą w razie czego będzie jeszcze czas. Po południu urządziliśmy sobie wycieczkę za miasto. Pogoda była piękna. Odzyskałam spokój.
30 maja 2016
28 maja 2016
Dni po transferze
Leżeć po transferze, czy żyć normalnie, choć oszczędnie? – to pytanie, które mnie nurtuje za każdym razem. Jedni lekarze zalecają unikanie ruchu przez ok. 48 godzin (tyle mniej więcej upływa, od momentu podania 5-dniowego zarodka do jego zagnieżdżenia), inni twierdzą, że można od razu wrócić do codziennych czynności, bo nie mamy wpływu na to, czy zarodek się zagnieździ, czy nie. Ja wybrałam pierwszą opcję, czyli pozostawanie w bezruchu. Pomyślałam: „Nie zaszkodzi a może pomóc”. Od wtorku do piątku na zmianę leżałam, siedziałam i odbywałam krótkie spacery po mieszkaniu. Przed transferem zrobiłam większe porządki, by móc sobie pozwolić na kilkudniowe lenistwo. Mąż zadbał o posiłki. Rozrywek nie miałam zbyt wiele: telewizor, książka, krzyżówki, wcześniej zaopatrzyłam się też w antystresową kolorowankę – jest ostatnio szał na nie w księgarniach. Dużo też spałam, dzięki czemu czas płynął szybciej.
25 maja 2016
Transfer zarodka
Transfer miał się odbyć dopiero we wtorek po południu, a ja od rana czułam narastający stres – dławiący, niemal paniczny, że nadeszła TA chwila i każda kolejna godzina, kolejny dzień przesądzi o naszej przyszłości. Wszystko dzieje się tu i teraz. Próbowałam się uspokoić tak, jak radził Murphy w swojej książce, wybiegając myślami w przyszłość, gratulując sobie przy tym osiągniętego sukcesu i wyobrażając sobie tą radość, którą bym wówczas odczuwała. Udawało mi się tylko mamrotać w kółko: „Jak się cieszę, że się udało”. Na szczęście dwie godziny przed zabiegiem miałam przyjąć dziwny lek o nazwie Flamexin (nie mam pojęcia do czego służy), a wraz z nim Relanium. To było moje wybawienie. Ktoś łaskawy pomyślał o takich histerycznych desperatkach, jak ja. Na miejscu byłam już spokojna i miałam błogą pustkę w głowie.
23 maja 2016
Chwile grozy
Dzień po pick-upie zadzwoniłam do kliniki, aby dowiedzieć się, czy udało się zapłodnić docelową ilość sześciu komórek i jak przebiega rozwój zarodków. Uznałam, że mamy prawo wiedzieć co dzieje się z naszymi maluszkami. Nie uzyskałam od razu odpowiedzi, lecz obiecano mi, że ktoś z laboratorium embriologicznego oddzwoni po południu. Faktycznie po kilku godzinach odebrałam telefon. Wiadomość ścięła mnie z nóg. Wprawdzie udało się zapłodnić sześć komórek, ale już pierwszego dnia trzy przestały się dzielić. Pozostały trzy, które się rozwijają. Na koniec zapytałam jeszcze, czy będę miała kolejny telefon w przeddzień transferu z informacją o ilości i jakości zarodków. Kobieta powiedziała, że nie mają takiej praktyki. Kontaktują się wyłącznie, jeśli coś byłoby nie tak i do transferu miałoby w ogóle nie dojść. Jeśli nie ma telefonu, znaczy, że wszystko jest w porządku. Zdziwiło mnie to, bo dzień wcześniej miałam zupełnie inną informację, no coż…
20 maja 2016
Punkcja jajników – „Pick-up”
W klinice stawiliśmy się w czwartek wczesnym rankiem. Miałam być na czczo. Wiedziałam krok po kroku co będzie się działo, bo już przez to przechodziłam. Nie czułam stresu, jedynie lekki niepokój, że organizacyjnie coś pójdzie nie tak. Wypełniliśmy jakieś ankiety, po czym nas rozdzielono. Mąż poszedł do specjalnego pokoiku wypełnić swój obowiązek. Za mną zatrzasnęły się zimne szklane drzwi i nie było już odwrotu.
19 maja 2016
Nieoczekiwana chwila słabości
Nie obyło się bez nerwów jeszcze we wtorek. Musiałam być zmęczona przygotowaniami, ale też już trochę zestresowana. Wybuchłam w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy wieczorem miałam sobie podać Betadine w globulkach dopochwowych, specyfik, który ma w składzie jod do wyjałowienia wnętrza przed zabiegiem. Miałam już do czynienia z tym paskudztwem przed poprzednią punkcją jajników, dlatego wiedziałam co mnie czeka. Po podaniu substancja z postaci stałej zamienia się w ciemnożółtą ciecz, strasznie przy tym brudzi, tak że podpaska nie daje rady. Podaje się to na noc. Zaspana próbowałam skompletować sobie jakiś „zestaw przetrwania” złożony ze starej pidżamy i nieużywanego już grubego prześcieradła. Jednocześnie rosło we mnie silne poczucie niesprawiedliwości, że nie mogę wyspać się spokojnie przez dwie kolejne noce. Oberwało się mężowi, nieświadomemu ogromu mojej wściekłości. Rosomak byłby uznany przy mnie za aniołka. Mąż ucierpiał niesłusznie, a cała akcja była oczywiście bez sensu, bo kiedy już wykrzyczałam wszystkie swoje żale, potulnie poszłam do łazienki i wzięłam lek.
18 maja 2016
Dzień 38. i 39. Koniec stymulacji
W poniedziałek byłam na kolejnej wizycie kontrolnej. Stymulacja zakończona. Pęcherzyki dojrzały wystarczająco, aby je pobrać. Zdziwiłam się, bo tym razem lekarz naliczył ich 9, choć wcześniej wyszło mu 12. Pomyślałam, że dobre i to. Termin zabiegu pick-up, czyli punkcji jajników został wyznaczony na czwartek. We wtorek wieczorem miałam wziąć zastrzyk z Pregnylu. To lek, który wywołuje owulację w ciągu 48 godzin od podania, dlatego musiałam go przyjąć odpowiednio wcześnie przed zabiegiem, z dokładnością co do godziny. U mnie wypadło to o 20:20.
16 maja 2016
Dzień 36. i 37. Niepotrzebne stresy cz. 2
W piątek udałam się do kliniki na kontrolną wizytę. Musiałam wyrwać się z pracy 3 godziny wcześniej, żeby zdążyć. Dotarłam na miejsce 10 minut przed czasem. Całe szczęście, że tak wcześnie, bo już od progu czekała mnie niemiła niespodzianka. Przy moim nazwisku w systemie widniała informacja o problemach z dokumentami. Rzekomo ich nie oddałam. Absurdalna sytuacja z poprzedniej wizyty się powtórzyła. Znów nikt nie chciał mnie słuchać i prowadzono mnie od jednej recepcjonistki do drugiej. Czułam się jak bohater „Procesu” Kafki. Cała sprawa wyjaśniła się dopiero, gdy wskazałam palcem osobę, która ostatnio w cudowny sposób odnalazła zagubione dokumenty. Okazało się, że po prostu zapomniała tych papierów zeskanować, przez co nie było po nich śladu w systemie. Nie usłyszałam słowa skruchy z powodu wynikłej sytuacji, łaskawie potwierdzono moją wizytę i mogłam udać się do gabinetu.
13 maja 2016
Dzień 31. - 35. Klucz do sukcesu
Kiedy już ustaliłam, że nastawienie jest ważne dla osiągnięcia upragnionego celu, postanowiłam pójść o krok dalej. Przypomniałam sobie o książce „Potęga podświadomości” Josepha Murphy`ego. Czytałam ją kilka lat temu. Próbowałam wtedy proponowanych w niej metod i faktycznie okazały się skuteczne, pod warunkiem sporego nakładu pracy nad sobą i pełnego zaangażowania. Chodzi głównie o sprecyzowanie marzenia, wyobrażenie sobie chwili kiedy się ono urzeczywistnia, jako czegoś co właśnie nastąpiło i odczucie przy tym wszystkich pozytywnych emocji towarzyszących temu wydarzeniu. Takie wizje należy sobie tworzyć kilka razy dziennie, najlepiej w chwili relaksu, a także tuż przed snem i zaraz po przebudzeniu, bo wtedy najłatwiej dotrzeć do podświadomości, w której ten obraz ma się utrwalić. Dalsza część realizacji marzenia należy już do podświadomości, która ma nieograniczone możliwości.
8 maja 2016
Dzień 29. i 30. Transport i przechowywanie leków
Weekend minął spokojnie i leniwie. Trochę spacerowaliśmy korzystając z pięknej pogody. Spotkaliśmy się też ze znajomymi.
Ciepła, słoneczna pogoda i ostatni majówkowy wyjazd przypomniały mi jak uciążliwe bywa podróżowanie z lekami, które muszą być przechowywane w lodówce. Teraz to była tylko kwestia przejazdu z punktu „A” do punktu „B” i powrotu kilka dni później. Strzykawki z Gonapeptylem umieściliśmy w zwykłej torbie termicznej z mrożonymi wkładami. Leki tego typu powinny być chłodzone do ok. 8 stopni. W torbie było ok. 12 stopni, ale podroż trwała jakieś 3 godziny, więc lekom raczej nic się nie stało.
7 maja 2016
Dzień 26. - 28. Niepotrzebne stresy
Wreszcie udało mi się odespać wesele i majówkowy wyjazd. Cały tydzień odczuwałam zmęczenie i wieczorami zasypiałam tam gdzie usiadłam.
Wczoraj byłam na kontrolnej wizycie w klinice. Tym razem byłam sama, mąż nie zwalniał się z pracy. Przed wizytą podeszłam do rejestracji, żeby potwierdzić swoją obecność. Jest to dziwny zwyczaj, gdyż nigdy nie mam pewności, jak długa będzie tam kolejka i czy w konsekwencji zdążę potwierdzić wizytę przed jej rozpoczęciem.
3 maja 2016
Dzień 21. - 25. Majówka
Dni mijają szybko. W piątek byłam na obowiązkowej konsultacji u anestezjologa. Czysta formalność. Wypełniłam ankietę dotyczącą mojego stanu zdrowia. Pani doktor spojrzała, że nic mi nie dolega i nie miała dodatkowych pytań. Krótko poinformowała mnie o przebiegu znieczulenia ogólnego i o tym, jak się do niego przygotować. Zapytała mnie, czy takie pełne znieczulenie mi odpowiada, czy poprzednim razem nie miałam z nim problemu. Powiedziałam, że czułam się wtedy komfortowo. Cała wizyta trwała dosłownie 5 minut.
Subskrybuj:
Posty (Atom)