Weekend minął spokojnie i leniwie. Trochę spacerowaliśmy korzystając z pięknej pogody. Spotkaliśmy się też ze znajomymi.
Ciepła, słoneczna pogoda i ostatni majówkowy wyjazd przypomniały mi jak uciążliwe bywa podróżowanie z lekami, które muszą być przechowywane w lodówce. Teraz to była tylko kwestia przejazdu z punktu „A” do punktu „B” i powrotu kilka dni później. Strzykawki z Gonapeptylem umieściliśmy w zwykłej torbie termicznej z mrożonymi wkładami. Leki tego typu powinny być chłodzone do ok. 8 stopni. W torbie było ok. 12 stopni, ale podroż trwała jakieś 3 godziny, więc lekom raczej nic się nie stało.
Gorzej było rok temu. Poprzednia stymulacja wypadła w sierpniu, akurat w trakcie urlopu planowanego z półrocznym wyprzedzeniem. Wymarzyliśmy sobie, że pojedziemy na kilkudniowy biwak nad jezioro. Krótko przed wyjazdem zdaliśmy sobie sprawę, że może być mały kłopot z przechowywaniem leków. Postawiliśmy sobie jednak za punkt honoru, że pogodzimy kwestię wyjazdu z przygotowaniami do zabiegu. Kupiliśmy lodówkę turystyczną z prawdziwego zdarzenia, chłodzoną przez podłączenie do zapalniczki samochodowej, jak i do zwykłej sieci elektrycznej. Postanowiliśmy, że na polu namiotowym wybierzemy opcję z podłączeniem prądu. Radość była wielka do czasu, gdy w ulotce wyczytaliśmy, że lodówka obniża temperaturę o kilkanaście stopni w stosunku do tej na zewnątrz. Sierpień był naprawdę upalny, dochodziło do 34 stopni w cieniu, więc temperatura w tym urządzeniu miała szansę spaść maksymalnie do 20 stopni. W Internecie znalazłam podpowiedź, że świetne rezultaty daje włożenie do środka słoika z lodem. W ten genialny sposób uzyskaliśmy upragnione 8 stopni. Ruszyliśmy w drogę ciesząc się z substytutu wolności.
Sprawy organizacyjne podczas wycieczki szły całkiem sprawnie, wystarczyła odrobina zaangażowania. Leki były pod stałym nadzorem, dosłownie z termometrem w ręku. W samochodzie lodówkę podłączaliśmy do zapalniczki, na miejscu w ciągu dnia była podpięta do prądu i postawiona w cieniu namiotu, nocą trzeba ją było wyłączać, bo temperatura znacznie się obniżała i w środku robiło się zbyt zimno. Nad ranem, wraz z pierwszymi promieniami słońca znów trzeba było ją włączać. Raz dziennie około południa jeździliśmy do oddalonej o kilka kilometrów wsi w poszukiwaniu lodu. Okazało się, że latem jest to towar deficytowy. Gdy mąż w samochodzie chłodził lodówkę, ja biegałam po sklepach pytać się o lód. W czasie jednego z takich postojów, zarzynany od kilku dni akumulator niespodziewanie odmówił posłuszeństwa i trzeba było pchać samochód, żeby odpalił. Ta sytuacja nas dobiła. Dalsze wyprawy po lód wydawały się zbyt ryzykowne. Przestraszyliśmy się, że następnym razem nasze wiekowe auto stanie gdzieś na odludziu, gdzie nie będzie kogo poprosić o pomoc. Sam biwak też nie był zbyt szczęśliwy. Pole namiotowe znajdowało się w bardzo nasłonecznionym miejscu, tak że całymi dniami szukaliśmy cienia, a i tak okrutnie się spiekliśmy. Nad wodę wychodziliśmy wieczorem, gdy było chłodniej, przez co już drugiego dnia czułam, że łapię zapalenie pęcherza. Zmartwiło mnie to, bo nie mogłam się w tamtym czasie rozchorować. Po trzech dniach zwinęliśmy namiot i uciekliśmy. Resztę urlopu spędziliśmy w domu, grzecznie czekając na termin zabiegu.
Medykamenty jakie teraz biorę: zastrzyki z Gonapeptylu i Menopuru, do tego Inofolic. Wyjątkowo szybko kończy mi się okres.
0 komentarze:
Prześlij komentarz