Wreszcie udało mi się odespać wesele i majówkowy wyjazd. Cały tydzień odczuwałam zmęczenie i wieczorami zasypiałam tam gdzie usiadłam.
Wczoraj byłam na kontrolnej wizycie w klinice. Tym razem byłam sama, mąż nie zwalniał się z pracy. Przed wizytą podeszłam do rejestracji, żeby potwierdzić swoją obecność. Jest to dziwny zwyczaj, gdyż nigdy nie mam pewności, jak długa będzie tam kolejka i czy w konsekwencji zdążę potwierdzić wizytę przed jej rozpoczęciem.
Wczoraj, gdy podeszłam zgłosić swoje przybycie zostałam zaskoczona stwierdzeniem, że nie oddałam dokumentów, które otrzymałam do wypełnienia (ankiet, formularzy zgody na zabieg, różnych oświadczeń itp.). Powiedziałam, że oddawałam wszystkie najpierw lekarzowi do podpisu podczas poprzedniej wizyty i tego samego dnia złożyłam je w rejestracji, wskazałam nawet kobietę, która je wtedy dostała. Mówiłam spokojnym tonem, jednak osoba, która mnie obsługiwała zaczęła mi dobitnie wmawiać, że nie oddałam tych dokumentów, bo nie ma takiej informacji w systemie informatycznym. Byłam już zupełnie zbita z tropu i zdenerwowana, gdyż nie słuchano mojej racji, nie sprawdzono, czy dokumenty fizycznie się tam znajdują, a cała sytuacja oparta była wyłącznie na braku wzmianki w komputerze. Nie doszłyśmy do żadnego porozumienia, zostałam poproszona, abym po wizycie podeszła ponownie w celu dalszego wyjaśnienia sprawy.
Pod gabinetem nie mogłam uspokoić nerwów. Badanie USG wyszło dobrze, lekarz wypisał mi kolejne recepty i zalecenia. Wróciłam do rejestracji do tej samej osoby z pytaniem, czy dokumenty się znalazły. Kobieta spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem, jakby mnie pierwszy raz widziała i zapytała: „Jakie dokumenty?”. Pomyślałam: „Jak mam tu spokojnie zachodzić w ciążę, skoro przy każdej okazji jestem wyprowadzana z równowagi?”. W końcu wszystko zakończyło się pozytywnie. Okazało się, że dokumenty są oddane, tylko ktoś zapomniał ich zeskanować. Zapisałam się na kolejny termin konsultacji, który wypada za tydzień. Gdy wyszłam poczułam się wykończona.
Wieczorem poszliśmy do kina na horror. Pomyślałam, że dobrze mi zrobi dreszczowiec - oderwę się na chwilę od wszystkich myśli i problemów. Film zaczynał się niewinnie, ale napięcie rosło i zrobiło się naprawdę strasznie. W połowie filmu zdałam sobie sprawę, że źle zrobiłam narażając się na kolejne stresy. Siedziałam spięta, z palcami mocno zaciśniętymi na torebce. Co chwilę odwracałam wzrok od ekranu, bo nie miałam chęci patrzeć na straszydła. Po seansie powiedziałam mężowi, że do czasu zabiegu nie chcę oglądać horrorów, bo nie mam zamiaru mieć zestresowanych jajeczek.
Od wczoraj oprócz Gonapeptylu biorę też Menopur w zastrzykach – naprzemiennie jedno rano, drugie wieczorem. Oprócz tego kwas foliowy (u mnie w postaci Inofolicu). Dostałam już okres, więc wkroczyłam we właściwy cykl, w którym odbędzie się zabieg.
2 komentarze:
Takie sytuacje potrafią wyprowadzić z równowagi! Ja ostatnio włożyłam do lodówki lek, który powinnam trzymać w temperaturze pokojowej. Gdyby nie to, że pytałam pielęgniarek, jak go przechowywać to myślałabym, że to przez moją nieuwagę, hormony etc. No więc przy okazji wizyty idę do nich i mówię, jak ten lek przechowywać z myślą, że na przyszłość będą wiedziały. A te do mnie: no tak, w pokojowej (bierze ulotkę do ręki) przecież jest napisane... Trafiło mnie, no ale co się będę kłócić. Powinnam była przeczytać, zamiast ufać temu co mówią. Odpuściłam ostatecznie. Każdy się może pomylić... Ale co się nadenerwowałam to moje. No nic... pozostaje liczyć, że to wypadek przy pracy był (w sumie to jestem bardzo zadowolona z personelu) i mieć nadzieję, że jestem już blisko końca:)
I Tobie tego życzę! Żeby obyło się bez niepotrzebnych stresów do końca stymulacji:) Powodzenia!
Nie zazdroszczę zamieszania z Twoimi lekami. Faktycznie jest sporo absurdalnych sytuacji, wobec których człowiek czuje się bezsilny.
Musimy uzbroić się w cierpliwość. Właśnie cierpliwości i umiejętności zachowania zdrowego dystansu życzę wszystkim podchodzącym do in vitro.
Prześlij komentarz