19 kwietnia 2016

Dzień 10. i 11. Ostateczna konfrontacja w pracy.

Powiedziałam wczoraj o zabiegu przełożonej, kiedy pod koniec pracy zostałyśmy same. Nie wiedziałam jak zacząć, wiec wypaliłam prosto z mostu: "w maju będę miała in vitro". "Co?" zdołała wymamrotać. Powtórzyłam to zdanie. Zza biurka spoglądała na mnie para nienaturalnie wytrzeszczonych oczu, osadzonych na zupełnie nieruchomej twarzy. Cisza... Zaczęłam więc recytować swoją kwestię, starając się intonować tak, żeby nie wyczuła ile razy powtarzałam ją wcześniej w głowie. Jakoś poszło, ale było sztywno, niezręcznie i krótko. Na koniec poprosiłam o dyskrecję. Obiecała, że zachowa to tylko dla siebie, po czym rozeszłyśmy się do swoich spraw i dalej rozmawiałyśmy już tylko o przysłowiowej pogodzie. 

Nie wiem jakiego przebiegu tej rozmowy oczekiwałam, ale było tak bardzo nijak, że zaczęłam się zastanawiać, czy to było potrzebne. Jakoś mi się jej żal zrobiło. Pomyślałam, że ona chyba w ogóle nie chciałaby wiedzieć takich rzeczy, wobec których nie wie, jak ma się zachować.

Z formalnego punktu widzenia przełożony zapewne chciałby wiedzieć, jak sobie tłumaczyć nagłą zmianę zachowania dotychczas rzetelnego pracownika, który bez wcześniejszego uzgodnienia bierze długotrwały urlop i co któryś dzień urywa się wcześniej z pracy. Chciałby znać prawdę, czy wolałby pokrętne, nadużywane stwierdzenie „ważne sprawy osobiste”? Byłam odważna, podjęłam decyzję i zrealizowałam zamierzony plan. Najbliższy czas pokaże, czy postąpiłam słusznie.

Dziś dla relaksu wybrałam się z mężem do kina. Film był niezbyt ambitny, ale przydały nam się te dwie godziny „odmóżdżenia”. Wróciliśmy do domu odprężeni i postanowiliśmy poświęcić sobie resztę wieczoru. Takie chwile są niezwykle cenne w tym zabieganym, zwariowanym świecie. 

Medykamenty: Ovulastan, kwas foliowy i witaminy. 
Staram się też jeść więcej wątróbki i czerwonego mięsa, żeby uzupełnić niedobory żelaza.

0 komentarze:

Prześlij komentarz