Dziś obudziłam się w podłym humorze. Właściwie z muchami w nosie położyłam się już spać. Mój mąż nauczony doświadczeniem dwóch poprzednich dni, od samego rana obchodził się ze mną jak z niewypałem, który w każdej chwili mógł się uaktywnić. Pilnował aby jakikolwiek gest, spojrzenie, ton głosu nie był nazbyt dosadny, czy natarczywy. Ja z kolei w niemal teatralny sposób próbowałam odegrać rolę spokojnej, życzliwej żony. Udało mi się i dzień minął bez niepotrzebnych nieporozumień. Takie pohamowywanie negatywnych emocji okazało się bardzo wyczerpujące, ale o tyle skuteczne, że w końcu przeszła mi złość i czarna rozpacz. Jestem jednak zdania, że stłumione uczucia prędzej, czy później wracają i to z podwójną siłą.
Ostatnio nie najlepiej radzę sobie z emocjami. Wszystkiemu winna jest przedwczorajsza wizyta u lekarza, który ma nas przeprowadzić przez procedurę. To była pierwsza konsultacja podczas tego podejścia do in vitro, poprzedzona półrocznym oczekiwaniem na telefon z informacją, że nadeszła nasza kolej. Pół roku to dość czasu, aby ochłonąć z wcześniejszych rozczarowań i odpocząć od tematu, wreszcie, by zacząć godzić się z myślą, że być może nigdy nie doczekamy się potomstwa. Właśnie w momencie gdy zaczęłam popadać w depresję, żegnając się z niedoszłym macierzyństwem, zadzwonił telefon z kliniki. Wizyta przebiegła w serdecznej atmosferze. Pan doktor po raz kolejny oczarował nas indywidualnym podejściem (tak rzadko zdarza się lekarz z prawdziwego powołania). Proponując inne niż dotychczas rozwiązanie problemu rozbudził w nas nową nadzieję, że tym razem może się udać. W ten sposób moje wcześniejsze destrukcyjne myśli zderzyły się z pozytywnymi i uwierzcie, poczułam się jakby w moim wnętrzu rozszalało się tornado. Chodziłam jak struta, popłakiwałam po kątach, to znów podśpiewywałam sobie pod nosem wesołe piosenki, stałam się rozdrażniona i kłótliwa. Do tego doszedł PSM, bo akurat zbiegło się to z okresem. Będę musiała sobie jeszcze raz wszystko poukładać w głowie, zupełnie od początku.
Wieczorem kolejna pigułka (Ovulastan) i obowiązkowo kwas foliowy, do tego coś na przeziębienie.
2 komentarze:
Trzymam za Was kciuki :*
Pisz:) to pomaga wyrzucić myśli z siebie :) ja też zaczęłam gdy rozpoczęła się moja przygoda z in vitro
Pozdrawiam :*
Witaj w blogosferze!!!
(Nie)radzenie sobie z emocjami to mój chleb powszedni;) Zgadzam się, że kumulowanie ich w sobie na dłuższą metę się nie sprawdza. Prędzej czy później gdzieś znajdują ujście. Niekoniecznie taką drogą, która jest dla nas najkorzystniejsza.
Pisz, układaj co się da, a co się nie da to wyrzucaj z siebie po prostu. Zawsze to jakaś ulga! A do tego wirtualny świat to skarbnica wiedzy (do przesiania oczywiście;p) i źródło wsparcia nie do przecenienia.
Prześlij komentarz