Wczoraj byliśmy na kontroli w klinice. Wizyta wypadła o późnej, wieczornej porze, dzięki czemu nie kolidowała z pracą. Lekarz przyjmował z opóźnieniem i przed nami były jeszcze dwie pary, mimo iż według zegara wypadała nasza kolej. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tego, że swoje trzeba tu odsiedzieć. Wchodząc do gabinetu zdałam sobie sprawę, że przed nami było w nim tego dnia wiele par, każda przyszła ze swoją historią. Pomyślałam, że lekarz musi być już tym wszystkim zmęczony. Faktycznie takie sprawiał wrażenie. Wizyta była krótka i konkretna. Szybkie USG, skwitowane jednym zdaniem: „Świetnie, możemy zaczynać”. Dalej uzupełnianie naszej karty i wydawanie recept oraz zaleceń na kolejne 1,5 tygodnia.
Pośpiesznie zadaliśmy kilka pytań, które się nasuwały. Wspomniałam o tym, że na poprzedniej kontroli doktor zasugerował zmianę metody. Zaproponował wtedy, aby podać większą dawkę leków do stymulacji i wytworzyć w ten sposób więcej pęcherzyków z jajeczkami. Poprzednio mój organizm słabo zareagował na stymulację i pobranych zostało zaledwie kilka jajeczek. Zarodki były słabe i tylko dwa z nich dawały jakieś szanse. Tym razem miało być więcej komórek jajowych i wszystkie miały zostać poddane zapłodnieniu. Dzięki temu powstałoby więcej zarodków, które mogły przeżyć i prawidłowo się rozwijać. Może wśród nich znalazłby się choć jeden silny maluch, będący w stanie zadomowić się w moim wnętrzu. Taka była koncepcja. Byliśmy nią oczarowani, bo dawała nam wielką nadzieję na powodzenie. Teraz ten sam lekarz spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Nie mógł sobie przypomnieć, żeby mówił coś takiego. Zajrzał w kartę i odszukał swoje wcześniejsze zapiski na ten temat, po czym stwierdził, że nastąpiła pomyłka. Wtedy zapomniał, że jesteśmy w programie ministerialnym, a nie prywatnie, w związku z tym ma związane ręce i może przekazać do zapłodnienia tylko sześć komórek, tak jak poprzednim razem (jest to odgórnie ustalone). Czar prysł, jak bańka mydlana.
Jednak nie ma co się oszukiwać, taka klinika to "masówka", a my jesteśmy kolejnym, może setnym, albo tysięcznym przypadkiem, wtłoczonym w wielką machinę. Nie ma tu miejsca na sentymenty, szczególne potraktowanie. Swoją drogą nie sądzę, żeby ten sam zmęczony lekarz jakoś bardziej o nas zadbał, gdybyśmy zapłacili grube pieniądze z własnej kieszeni. Nadal bylibyśmy jednymi z wielu, pewnie tak samo brakowałoby dla nas czasu i uwagi. To smutne, gdy człowiek zda sobie sprawę jakie szczegóły, drobiazgi mają znaczenie podczas leczenia niepłodności i o jakie wartości toczy się ta gra.
Cała ta sytuacja nie popsuła nam jednak humorów. Nastrajałam się ostatnio pozytywnie i widać efekty. Zawzięłam się i powtarzam sobie, że tym razem się uda, pomimo wszelkich przeszkód.
Dziś wybraliśmy się na długi spacer dla dotlenienia i poprawy kondycji.
Dostałam już pierwszy zastrzyk z Gonapeptylu Daily. W rolę pielęgniarki wcielił się mój mąż. Dobrze mu to wychodzi. Ja nie mogłabym wbić sobie igły w brzuch, mam chyba zbyt silny instynkt samozachowawczy. Poza tym nadal biorę Ovulastan i Inofolic.
0 komentarze:
Prześlij komentarz