31 grudnia 2016

Pierwsze chwile macierzyństwa

Czy można przygotować się do macierzyństwa? Pytanie to nadal mi chodzi po głowie. Moje macierzyństwo spadło na mnie nagle. W jednej chwili byłam pod obserwacją na KTG będąc pod koniec 8 miesiąca ciąży, 15 minut później leżałam już na stole operacyjnym. Powtarzałam sobie wtedy w duchu, że tak musi być, że to jedyne dobre rozwiązanie i że muszę być dzielna. Tej dzielności potrzeba było dużo.

29 grudnia 2016

Poród z zaskoczenia

Całe Święta siedziałam niespokojna, żeby tuż po nich dokończyć przygotowania wyprawki. Wyprałam i wyprasowałam sporą część ubranek. We wtorek od południa dopakowywałam torbę do szpitala, którą wcześniej w pośpiechu kompletował mąż. Na wieczór miałam zaplanowaną wizytę kontrolną u lekarza. Trochę zapobiegawczo chciałam mieć wszystko gotowe do tego czasu. Obawiałam się, że w badaniu może wyjść coś niepokojącego, co sprawi, że lekarz cofnie mnie do szpitala. Nie myliłam się.

28 grudnia 2016

35 tc. Niespodzianka na koniec roku

Nasz synek jest już na Świecie. Nagle, z zaskoczenia. Urodzony dziś, tj. 28 grudnia, zrobił nam niespodziankę jeszcze przed końcem roku. Jest malutki: 1820g i 44 cm, ale szczęśliwie wygląda na to, że nic mu nie dolega - dostał 10 punktów. Zuch chłopak.

22 grudnia 2016

34 tc. Przedświąteczne klimaty

Udało mi się wyjść ze szpitala dwa dni temu - po 11 dniach. Lekarz, który zdecydował się mnie wypisać uznał, że trafilam do szpitala z podejrzeniem hipotrofii płodu, ale badanie usg tego nie potwierdziło, co wiecej, stwierdził że wprawdzie miałam wcześniej złe przepływy w tętnicach macicznych, ale teraz są już dobre. Nie widzi powodu, żeby mnie tu dłużej trzymać.

18 grudnia 2016

33/34 tc. Szpitalna codzienność

Dzień na oddziale rozpoczyna się o 5:15 nad ranem, kiedy to położne podłączają nas pod ktg, a kończy się ok 10:00, tuż po porannym obchodzie. Jeśli lekarz nie podejmie na nim konkretnych decyzji, tylko zapyta o samopoczucie i przedłuży leki, nie pozostaje nic innego, jak przeczekać cały dzień do kolejnego porannego obchodu.

15 grudnia 2016

33 tc. Przymiarki do porodu

Jestem w szpitalu od piątku. Największe chwile grozy mam już za sobą. Z oddziału ginekologicznego, gdzie stacjonuję zdążyłam już dwukrotnie trafić na porodówkę.

12 grudnia 2016

32/33 tc. Pierwsze chwile w szpitalu

Przełom 32 i 33 tygodnia ciąży okazał się wybitnie stresujący. W piątkowe popołudnie stawiliśmy się na wskazanej przez naszego lekarza Izbie Przyjęć. Po dłuższym oczekiwaniu na ekspresowe badanie okazało się, że na pierwsze wolne miejsce trzeba czekać tydzień.

10 grudnia 2016

31-32 tc. Przerwane przygotowania

Jakiś czas temu miałam sen, że nagle zaczęłam rodzić, dużo za wcześnie, a nie miałam spakowanej torby do szpitala, więc mąż musiał mi skompletować trochę rzeczy i przywieźć. Oczywiscie, jak to w koszmarach bywa w torbie, którą mi dostarczył brakowało połowy niezbędnych przedmiotów. Ot taki sen, który szczególnie zapadł mi w pamięć i dał do myślenia. Co by było gdyby?...

23 listopada 2016

27-30 tc. Pierwszy stres przedporodowy

Mija 7 miesiąc ciąży. Spokojnie na szczęście. W krótkim czasie zaliczyłam dwie wizyty u lekarza. Wynikało to bardziej z jego nadgorliwości, niż z nagłej potrzeby. Chce mieć pod kontrolą te moje przepływy maciczne. Okazało się, że pod wpływem leków zupełnie poprawiło się ciśnienie i przepływ w jednej z tętnic, druga nadal działa nieprawidłowo, choć już trochę lepiej. Dzieciątko dużo się rusza i rośnie. W ostatnim czasie straciło trochę w stosunku do swoich rówieśników – jest jakiś tydzień różnicy w wadze. Lekarz nas uspokajał, że to jeszcze nie dużo i na razie nie trzeba się tym martwić. Wysyła nas na konsultację do innego specjalisty patologii ciąży, aby uzyskać opinię co do tego, czy nadal mam brać Theovent, czy już odstawić. Mam nadzieję, że szybko uda mi się zapisać na to dodatkowe badanie. Czekam właśnie na informację co do wolnych terminów. 

31 października 2016

25-26 tc. Początek trzeciego trymestru

Kilka dni temu byliśmy na kontroli u lekarza. Wyszliśmy z gabinetu pełni nadziei, że wszystko się ułoży. Przepływy w jednej z tętnic całkowicie się poprawiły, a w drugiej są na dobrej drodze. Ciśnienie krwi powoli się normuje. Czyżby te niechciane przeze mnie leki rzeczywiście działały? Oby tylko nie zaszkodziły przy tym dziecku. Podobno na tym etapie ciąży bardzo intensywnie kształtuje się mózg młodego człowieka. Pozostaje nam zaufać lekarzowi, że wie co robi. Byłam ciekawa, czy problemy z przepływami nie przyhamowały wzrostu szkraba. Badanie USG wykazało, że ma już 870 gramów, a więc znacznie podrósł przez ostatnie 2 tygodnie. Chyba robię się w ciąży bardziej emocjonalna, albo odzywa się już instynkt macierzyński, bo po raz kolejny się wzruszyłam. Poczułam wielką dumę z tego, że nasz synek tak dzielnie znosi wszelkie przeciwności losu.

Kończy się 26 tydzień ciąży, a jednocześnie drugi trymestr. Pora na kolejne podsumowanie tego, jak zmienia się nasze życie. 

17 października 2016

20-24 tc. Czas zmartwień i rozterek

Jakiś czas nie relacjonowałam co u nas słychać. Prawdą jest, że sama nie wiedziałam co się właściwie dzieje. Zaczęło się dość niewinnie. Poszliśmy na kontrolną wizytę do mojego lekarza, który miał jednocześnie przeprowadzić USG połówkowe. Badanie przebiegało sprawnie. Oglądaliśmy na ekranie naszego synka. Ponownie wyszło, że to chłopiec, więc pewnie już tak zostanie. Właściwie jest już na tyle duży, że mogliśmy podziwiać jedynie poszczególne części jego ciała, bo w całości już dawno nie mieści się w kadrze. Maluch rośnie zdrowo i ma wszystko na swoim miejscu. Bardzo nas to ucieszyło. 

13 września 2016

17-19 tc. Chłopiec, czy dziewczynka?

Jakiś czas temu zmieniłam lekarza prowadzącego ciążę. Do poprzedniego trafiłam tylko dlatego, że w klinice, w której mieliśmy In vitro przyjmował jako jeden z nielicznych również na NFZ. Wizja darmowych wizyt i badań oraz refundowanych leków wydawała nam się kusząca. W rejestracji wymieniono nazwiska lekarzy przyjmujących na NFZ, a że był wśród nich tylko jeden mężczyzna, bez wahania wybrałam jego. Zawsze wolałam być badana przez panów ginekologów. Kobiety wydają mi się w tych sprawach mało delikatne, niezbyt empatyczne i szorstkie. Zapisy prowadzono na miesiąc do przodu i poradzono mi, żebym wybrała kilka kolejnych terminów wizyt na raz, aby nie zabrakło dla mnie potem miejsca. Tak też zrobiłam. 

26 sierpnia 2016

14-16 tc. Początek drugiego trymestru

Niedawno wróciliśmy z letniego wyjazdu. Zdążyłam rozpakować stosy bagaży. Planowaliśmy wybrać się na kilkudniową wycieczkę promem po Bałtyku połączoną ze zwiedzaniem południowej Szewcji, ale już w lipcu, w czasie kiedy trzeba było rezerwować bilety na sierpniowy termin rejsu mieliśmy problemy z tym moim krwiakiem. Sytuacja wydawała się na tyle niepewna, że zrezygnowaliśmy  z zagranicznego wyjazdu. Nie było wiadomo, czy w sierpniu będę już w pełni „na chodzie”, by sprostać kilkugodzinnym spacerom z przewodnikiem. Trudno nam było sobie też wyobrazić co byśmy zrobili w podróży, gdyby znów pojawiło się krwawienie i trzeba by było niezwłocznie skorzystać z porady ginekologa. Bezpieczniej było zostać na miejscu, a do morskich eskapad wrócić w przyszłości - już w trójkę. Wybraliśmy się zatem w objazdowe tournée po najbliższej rodzinie zarówno mojej, jak i męża. Wróciliśmy zmęczeni, z przeświadczeniem, że „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. Najważniejsze jest to, że odświeżyliśmy rodzinne kontakty - taki był cel.

Minął pierwszy trymestr i trochę zmieniła się moja sytuacja. 

2 sierpnia 2016

12-13 tc. Badania prenatalne

Bliżej 12 tygodnia ciąży pojawił się dylemat, czy wykonać nieinwazyjne badania prenatalne. Samo USG genetyczne wydawało się nam kuszące. Nie dość, że wyspecjalizowany lekarz poświęci nam ok. 20 minut na dokładne badanie, podczas którego będziemy mogli do woli oglądać naszego maluszka, to jeszcze fachowe oko oceni, czy dziecko rozwija się prawidłowo. Jedynym minusem była cena ok. 300 zł. Badanie to można wykonać na NFZ, ale kierowane są na nie kobiety z wyraźnym wskazaniem, np. powyżej 35 roku życia (jestem o rok młodsza), w przypadku wad genetycznych w najbliższej rodzinie itp. 

19 lipca 2016

11 tc. Chwilowa utrata czujności

Zgodnie z wcześniejszym zaleceniem lekarza tydzień spędziłam w łóżku, choć pod koniec coraz częściej wstawałam i próbowałam udzielać się w drobniejszych pracach domowych. W czwartek udaliśmy się na wizytę kontrolną do Kliniki. USG nas uspokoiło. Okazało się, że krwiak się wchłonął, nie ma po nim śladu. Dziecko było w dobrej formie. Na ekranie widać było jak się porusza. Nie mogło usiedzieć ani chwili spokojnie, fikało najróżniejsze koziołki. Wydawało się, że jest takie beztroskie i radosne. 

10 lipca 2016

10 tc. Horror

Środa zaczęła się niewinnie. Wybrałam się z koleżanką na długi spacer. Może przesadziłyśmy z dystansem, choć w ostatnich dniach stopniowo wydłużałam piesze wycieczki. W drodze powrotnej zrobiłam drobne zakupy w warzywniaku. Idąc do domu zdziwiłam się, że warzywa mogą być tak ciężkie – trochę żałowałam, że kupiłam ich tyle. Na szczęście pozostało mi do przejścia zaledwie kilkaset metrów. Było dość późno, zaraz miał wrócić mąż, więc pośpiesznie przygotowałam obiad. Zjedliśmy wspólnie, po czym zmęczona usiadłam na kanapie i się zaczęło… 

4 lipca 2016

9 tc. Nowe pokłady energii

Zmienność nastrojów, która mnie ostatnio dopada jest chyba normą w ciąży. Raz czuję przygnębienie, innym razem radość i nadzieję na przyszłość. Po ostatnim badaniu USG, które miałam tydzień temu uwierzyłam wreszcie, że jestem w ciąży. Już nie kusi mnie żeby potwierdzać przyrost Bety, czy robić kolejny test ciążowy. Wystarczy że widziałam na ekranie małego człowieczka, choć dostrzec można było jedynie maleńką krągłą główkę i lekko zarysowany tułów. Zaraz potem usłyszałam miarowe bicie jego serca. To był wzruszający moment, łzy same napływały do oczu.

28 czerwca 2016

7-8 tc. Nieuniknione zmiany

Trochę czasu minęło, a ja staram się przywyknąć do nowej sytuacji. Nadal nie mam typowych objawów ciążowych. Podobno moja mama też przechodziła obie ciąże bez mdłości i zachcianek, więc chyba to u nas rodzinne. Czuję się zupełnie dobrze, tak jakby nic się nie wydarzyło. 

Mimo dobrego samopoczucia nadal jestem na zwolnieniu. Wspomniałam naszemu lekarzowi, że zastanawiam się, czy nie wrócić do pracy, skoro czuję się na siłach, choć przyznałam jednocześnie, że trochę się boję. On był zdania, że lepiej „dmuchać na zimne”. Powiedział, że do końca pierwszego trymestru jeszcze daleko i jeśli to tylko możliwe należy ograniczyć ryzyko poronienia do minimum. Poruszyłam z nim ten temat z dwóch powodów. 

13 czerwca 2016

6 tc. Pierwsze USG

W sobotę miałam pierwsze długo wyczekiwane USG. Podczas badania z zaciekawieniem spojrzałam na ekran. Wcześniej, podczas całej procedury In vitro w ogóle mnie ten obraz nie interesował, było to tylko zbiorowisko nakładających się na siebie czarno-białych plam. Teraz to coś zupełnie innego. Wytężałam wzrok, aby w tym chaosie odnaleźć porządek i jakiś ślad rozwijającego się życia. Faktycznie była tam mała czarna kropeczka o wielkości 5mm, zlokalizowana szczęśliwie w macicy. Mąż mi towarzyszył w czasie badania. Był równie podekscytowany jak ja. Na koniec dostaliśmy pamiątkowe zdjęcie naszego Szczęścia. 

8 czerwca 2016

5 tc. Czysta abstrakcja

Przyznam, że trzydniowa wizyta teściowej mnie wykończyła. Goście są dobrzy, ale na krótką metę. Po kilku dniach dopada człowieka tęsknota za rutyną codziennego dnia, czy choćby za tym, żeby się na chwilę położyć w błogiej ciszy, bez konieczności prowadzenia jakiejkolwiek konwersacji. Od poniedziałku korzystam do woli z przywilejów odzyskanej wolności. Zamieniłam się powoli w prawdziwego kanapowca. 

4 czerwca 2016

5 tc. Siła dobrych wiadomości

Wczoraj miałam kolejne badanie poziomu hormonów we krwi. Beta HCG wyszła bardzo obiecująco (152,6 mIU/ml). Cieszy mnie ten wynik. Dzięki niemu śmielej spojrzałam w przyszłość. Teraz czekam z niecierpliwością na pierwsze USG, które mam w przyszłą sobotę. Potwierdzi ono obecność pęcherzyka ciążowego i pozwoli określić jego usytuowanie. Jak na razie jestem dobrej myśli.

W ten weekend odwiedziła nas podekscytowana radosną nowiną teściowa. Dawno jej u nas nie było, teraz zapragnęła spędzić z nami trochę więcej czasu. Rozumiem ją. Mój mąż jest jedynakiem. Jego mama wiedziała o naszych problemach od samego początku. Żyła dotąd w smutnej świadomości, że być może nigdy nie doczeka się wnuka. Teraz nowa nadzieja dodała jej skrzydeł. 

2 czerwca 2016

4 tc. Pierwsze zmartwienia, dylematy i zmory

Nie czekając na trzecią (piątkową) weryfikację i potwierdzenie wzrostu B-HCG wybrałam się wczoraj do naszego lekarza, głównie dlatego, że urlop mi się kończy, a chciałabym zostać jeszcze w domu, żeby dać maleństwu więcej czasu na zdrowy rozwój w tych pierwszych dniach. Musi nabrać siły, by móc przetrwać konfrontację z bezwzględnością dzisiejszej cywilizacji, życiem w wielkiej aglomeracji, w ciągłym biegu, pod presją czasu i natłoku obowiązków, w nieustającym napięciu. Zastanawiam się powoli, czy powrót do pracy jest w ogóle wskazany, szczególnie, że zbliża się okres urlopowy i przypadnie mi sporo cudzych obowiązków, oprócz własnych zadań, z którymi na co dzień ledwie się wyrabiam. Przy tym ciągła nerwówka, brak czasu na jedzenie, czy wyjście do toalety, przebywanie w nagrzanych słońcem nieklimatyzowanych pomieszczeniach i trzy godziny dziennie spędzane w zatłoczonej komunikacji miejskiej. Z drugiej strony, czuję się dobrze, poza bólami podbrzusza i sennością nic mi nie dolega, a samotny pobyt w domu zaczyna już mi wychodzić bokiem. Nie wiem co zrobić… Biję się z myślami. Gdybym wróciła do pracy po potwierdzeniu ciąży, a potem coś poszłoby nie tak, żałowałabym do końca życia, że zaprzepaściłam szansę. Na razie planowałam wziąć tyle zwolnienia, ile lekarz będzie w stanie mi dać, a dopiero potem martwić się co robić dalej. 

30 maja 2016

Godziny ciągnące się w nieskończoność

Wczoraj podupadłam trochę na duchu. To był dzień poprzedzający badanie krwi. Po przebudzeniu wsłuchałam się w swoje ciało. Nie odczuwałam nic szczególnego - żadnego napięcia, bólu, ani kłucia w podbrzuszu, nic… Piersi bolą, to oczywiste, od ponad tygodnia przyjmuję progesteron i estradiol – to na pewno ich sprawka. Tak samo czułam się po poprzednich nieudanych transferach. Z trudem zwlekłam się z łóżka. Postanowiłam jednak nie poddawać się przed samą metą, ale walczyć do końca. Pomyślałam, że na ewentualne użalanie się nad sobą w razie czego będzie jeszcze czas. Po południu urządziliśmy sobie wycieczkę za miasto. Pogoda była piękna. Odzyskałam spokój.

28 maja 2016

Dni po transferze

Leżeć po transferze, czy żyć normalnie, choć oszczędnie? – to pytanie, które mnie nurtuje za każdym razem. Jedni lekarze zalecają unikanie ruchu przez ok. 48 godzin (tyle mniej więcej upływa, od momentu podania 5-dniowego zarodka do jego zagnieżdżenia), inni twierdzą, że można od razu wrócić do codziennych czynności, bo nie mamy wpływu na to, czy zarodek się zagnieździ, czy nie. Ja wybrałam pierwszą opcję, czyli pozostawanie w bezruchu. Pomyślałam: „Nie zaszkodzi a może pomóc”. Od wtorku do piątku na zmianę leżałam, siedziałam i odbywałam krótkie spacery po mieszkaniu. Przed transferem zrobiłam większe porządki, by móc sobie pozwolić na kilkudniowe lenistwo. Mąż zadbał o posiłki. Rozrywek nie miałam zbyt wiele: telewizor, książka, krzyżówki, wcześniej zaopatrzyłam się też w antystresową kolorowankę – jest ostatnio szał na nie w księgarniach. Dużo też spałam, dzięki czemu czas płynął szybciej. 

25 maja 2016

Transfer zarodka

Transfer miał się odbyć dopiero we wtorek po południu, a ja od rana czułam narastający stres – dławiący, niemal paniczny, że nadeszła TA chwila i każda kolejna godzina, kolejny dzień przesądzi o naszej przyszłości. Wszystko dzieje się tu i teraz. Próbowałam się uspokoić tak, jak radził Murphy w swojej książce, wybiegając myślami w przyszłość, gratulując sobie przy tym osiągniętego sukcesu i wyobrażając sobie tą radość, którą bym wówczas odczuwała. Udawało mi się tylko mamrotać w kółko: „Jak się cieszę, że się udało”. Na szczęście dwie godziny przed zabiegiem miałam przyjąć dziwny lek o nazwie Flamexin (nie mam pojęcia do czego służy), a wraz z nim Relanium. To było moje wybawienie. Ktoś łaskawy pomyślał o takich histerycznych desperatkach, jak ja. Na miejscu byłam już spokojna i miałam błogą pustkę w głowie. 

23 maja 2016

Chwile grozy

Dzień po pick-upie zadzwoniłam do kliniki, aby dowiedzieć się, czy udało się zapłodnić docelową ilość sześciu komórek i jak przebiega rozwój zarodków. Uznałam, że mamy prawo wiedzieć co dzieje się z naszymi maluszkami. Nie uzyskałam od razu odpowiedzi, lecz obiecano mi, że ktoś z laboratorium embriologicznego oddzwoni po południu. Faktycznie po kilku godzinach odebrałam telefon. Wiadomość ścięła mnie z nóg. Wprawdzie udało się zapłodnić sześć komórek, ale już pierwszego dnia trzy przestały się dzielić. Pozostały trzy, które się rozwijają. Na koniec zapytałam jeszcze, czy będę miała kolejny telefon w przeddzień transferu z informacją o ilości i jakości zarodków. Kobieta powiedziała, że nie mają takiej praktyki. Kontaktują się wyłącznie, jeśli coś byłoby nie tak i do transferu miałoby w ogóle nie dojść. Jeśli nie ma telefonu, znaczy, że wszystko jest w porządku. Zdziwiło mnie to, bo dzień wcześniej miałam zupełnie inną informację, no coż…

20 maja 2016

Punkcja jajników – „Pick-up”

W klinice stawiliśmy się w czwartek wczesnym rankiem. Miałam być na czczo. Wiedziałam krok po kroku co będzie się działo, bo już przez to przechodziłam. Nie czułam stresu, jedynie lekki niepokój, że organizacyjnie coś pójdzie nie tak. Wypełniliśmy jakieś ankiety, po czym nas rozdzielono. Mąż poszedł do specjalnego pokoiku wypełnić swój obowiązek. Za mną zatrzasnęły się zimne szklane drzwi i nie było już odwrotu. 

19 maja 2016

Nieoczekiwana chwila słabości

Nie obyło się bez nerwów jeszcze we wtorek. Musiałam być zmęczona przygotowaniami, ale też już trochę zestresowana. Wybuchłam w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy wieczorem miałam sobie podać Betadine w globulkach dopochwowych, specyfik, który ma w składzie jod do wyjałowienia wnętrza przed zabiegiem. Miałam już do czynienia z tym paskudztwem przed poprzednią punkcją jajników, dlatego wiedziałam co mnie czeka. Po podaniu substancja z postaci stałej zamienia się w ciemnożółtą ciecz, strasznie przy tym brudzi, tak że podpaska nie daje rady. Podaje się to na noc. Zaspana próbowałam skompletować sobie jakiś „zestaw przetrwania” złożony ze starej pidżamy i nieużywanego już grubego prześcieradła. Jednocześnie rosło we mnie silne poczucie niesprawiedliwości, że nie mogę wyspać się spokojnie przez dwie kolejne noce. Oberwało się mężowi, nieświadomemu ogromu mojej wściekłości. Rosomak byłby uznany przy mnie za aniołka. Mąż ucierpiał niesłusznie, a cała akcja była oczywiście bez sensu, bo kiedy już wykrzyczałam wszystkie swoje żale, potulnie poszłam do łazienki i wzięłam lek. 

18 maja 2016

Dzień 38. i 39. Koniec stymulacji

W poniedziałek byłam na kolejnej wizycie kontrolnej. Stymulacja zakończona. Pęcherzyki dojrzały wystarczająco, aby je pobrać. Zdziwiłam się, bo tym razem lekarz naliczył ich 9, choć wcześniej wyszło mu 12. Pomyślałam, że dobre i to. Termin zabiegu pick-up, czyli punkcji jajników został wyznaczony na czwartek. We wtorek wieczorem miałam wziąć zastrzyk z Pregnylu. To lek, który wywołuje owulację w ciągu 48 godzin od podania, dlatego musiałam go przyjąć odpowiednio wcześnie przed zabiegiem, z dokładnością co do godziny. U mnie wypadło to o 20:20. 

16 maja 2016

Dzień 36. i 37. Niepotrzebne stresy cz. 2

W piątek udałam się do kliniki na kontrolną wizytę. Musiałam wyrwać się z pracy 3 godziny wcześniej, żeby zdążyć. Dotarłam na miejsce 10 minut przed czasem. Całe szczęście, że tak wcześnie, bo już od progu czekała mnie niemiła niespodzianka. Przy moim nazwisku w systemie widniała informacja o problemach z dokumentami. Rzekomo ich nie oddałam. Absurdalna sytuacja z poprzedniej wizyty się powtórzyła. Znów nikt nie chciał mnie słuchać i prowadzono mnie od jednej recepcjonistki do drugiej. Czułam się jak bohater „Procesu” Kafki. Cała sprawa wyjaśniła się dopiero, gdy wskazałam palcem osobę, która ostatnio w cudowny sposób odnalazła zagubione dokumenty. Okazało się, że po prostu zapomniała tych papierów zeskanować, przez co nie było po nich śladu w systemie. Nie usłyszałam słowa skruchy z powodu wynikłej sytuacji, łaskawie potwierdzono moją wizytę i mogłam udać się do gabinetu.

13 maja 2016

Dzień 31. - 35. Klucz do sukcesu

Kiedy już ustaliłam, że nastawienie jest ważne dla osiągnięcia upragnionego celu, postanowiłam pójść o krok dalej. Przypomniałam sobie o książce „Potęga podświadomości” Josepha Murphy`ego. Czytałam ją kilka lat temu. Próbowałam wtedy proponowanych w niej metod i faktycznie okazały się skuteczne, pod warunkiem sporego nakładu pracy nad sobą i pełnego zaangażowania. Chodzi głównie o sprecyzowanie marzenia, wyobrażenie sobie chwili kiedy się ono urzeczywistnia, jako czegoś co właśnie nastąpiło i odczucie przy tym wszystkich pozytywnych emocji towarzyszących temu wydarzeniu. Takie wizje należy sobie tworzyć kilka razy dziennie, najlepiej w chwili relaksu, a także tuż przed snem i zaraz po przebudzeniu, bo wtedy najłatwiej dotrzeć do podświadomości, w której ten obraz ma się utrwalić. Dalsza część realizacji marzenia należy już do podświadomości, która ma nieograniczone możliwości.

8 maja 2016

Dzień 29. i 30. Transport i przechowywanie leków

Weekend minął spokojnie i leniwie. Trochę spacerowaliśmy korzystając z pięknej pogody. Spotkaliśmy się też ze znajomymi. 

Ciepła, słoneczna pogoda i ostatni majówkowy wyjazd przypomniały mi jak uciążliwe bywa podróżowanie z lekami, które muszą być przechowywane w lodówce. Teraz to była tylko kwestia przejazdu z punktu „A” do punktu „B” i powrotu kilka dni później. Strzykawki z Gonapeptylem umieściliśmy w zwykłej torbie termicznej z mrożonymi wkładami. Leki tego typu powinny być chłodzone do ok. 8 stopni. W torbie było ok. 12 stopni, ale podroż trwała jakieś 3 godziny, więc lekom raczej nic się nie stało.

7 maja 2016

Dzień 26. - 28. Niepotrzebne stresy

Wreszcie udało mi się odespać wesele i majówkowy wyjazd. Cały tydzień odczuwałam zmęczenie i wieczorami zasypiałam tam gdzie usiadłam. 

Wczoraj byłam na kontrolnej wizycie w klinice. Tym razem byłam sama, mąż nie zwalniał się z pracy. Przed wizytą podeszłam do rejestracji, żeby potwierdzić swoją obecność. Jest to dziwny zwyczaj, gdyż nigdy nie mam pewności, jak długa będzie tam kolejka i czy w konsekwencji zdążę potwierdzić wizytę przed jej rozpoczęciem. 

3 maja 2016

Dzień 21. - 25. Majówka

Dni mijają szybko. W piątek byłam na obowiązkowej konsultacji u anestezjologa. Czysta formalność. Wypełniłam ankietę dotyczącą mojego stanu zdrowia. Pani doktor spojrzała, że nic mi nie dolega i nie miała dodatkowych pytań. Krótko poinformowała mnie o przebiegu znieczulenia ogólnego i o tym, jak się do niego przygotować. Zapytała mnie, czy takie pełne znieczulenie mi odpowiada, czy poprzednim razem nie miałam z nim problemu. Powiedziałam, że czułam się wtedy komfortowo. Cała wizyta trwała dosłownie 5 minut. 

29 kwietnia 2016

Dzień 19. i 20. Kosmetyki bezzapachowe cz. 2

Te dni poświęciłam na bieganie po sklepach. Poszukiwania kosmetyków bezzapachowych okazały się trudniejsze niż myślałam. W sprzedaży jest dość dużo preparatów hipoalergicznych bez silikonów, parabenów, sztucznych barwników, ale większość z nich zawiera substancje zapachowe, niektóre nawet dość intensywne. Jedynie na trzech produktach (mydło, krem i antyperspirant) znalazłam informację o braku kompozycji zapachowej. 

27 kwietnia 2016

Dzień 17. i 18. Wizyta kontrolna.

Wczoraj byliśmy na kontroli w klinice. Wizyta wypadła o późnej, wieczornej porze, dzięki czemu nie kolidowała z pracą. Lekarz przyjmował z opóźnieniem i przed nami były jeszcze dwie pary, mimo iż według zegara wypadała nasza kolej. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tego, że swoje trzeba tu odsiedzieć. Wchodząc do gabinetu zdałam sobie sprawę, że przed nami było w nim tego dnia wiele par, każda przyszła ze swoją historią. Pomyślałam, że lekarz musi być już tym wszystkim zmęczony. Faktycznie takie sprawiał wrażenie. Wizyta była krótka i konkretna. Szybkie USG, skwitowane jednym zdaniem: „Świetnie, możemy zaczynać”. Dalej uzupełnianie naszej karty i wydawanie recept oraz zaleceń na kolejne 1,5 tygodnia.

24 kwietnia 2016

Dzień 15. i 16. Zawirowania rodzinne.

Teściowa to przedziwna instytucja. Choćby jeszcze jakiś czas po ślubie wydawała się w porządku, to prędzej, czy później zięć, lub synowa coś na nią znajdą. Nieuchronnie stanie się teściową rodem z kawałów, nazywaną również „Twoją Matką”.

Moja mama jakiś czas temu telefonicznie zapowiedziała swoją wizytę na ten weekend. Zapytała, czy nie mamy nic przeciwko. Mój mąż domyślając się o co chodzi wymownie wywrócił oczami. Ta mina mówiła wszystko. „Oczywiście Mamuniu, będziemy zachwyceni” – wyszczebiotałam do słuchawki, niewzruszona jego teatralnymi gestami. Wiedziałam jednak co się święci. Od jakiegoś czasu mąż jest uczulony na swoją teściową.

23 kwietnia 2016

Dzień 13. i 14. Kosmetyki bezzapachowe.

Może pomyślicie, że to już jakiś obłęd. Ostatnie popołudnia spędziłam na bieganiu po drogeriach. Postanowiłam przerzucić się na bezzapachowe kosmetyki w cyklu, w którym będę miała zabieg. Istnieje teoria, według której w czasie punkcji i transferu nie należy używać kosmetyków o intensywnym zapachu, ponieważ opary substancji zapachowych stosowanych do produkcji kosmetyków mają niekorzystny wpływ na bardzo wrażliwe komórki jajowe i zarodki. Nie wiem ile w tym prawdy. Nie natknęłam się w sieci na żadne publikacje naukowe na ten temat, ani wypowiedzi lekarzy. Krąży jedynie taki mit.

20 kwietnia 2016

Dzień 12. Suplementy diety.

Dziś postanowiliśmy zadbać o nasze zdrowie, by pomóc naturze. Od jakiegoś czasu nosiliśmy się z zamiarem kupna suplementu diety dla mężczyzn o nazwie FertilMan Plus. Problemem była dostępność (do nabycia tylko w wybranych aptekach, w innych po wcześniejszym zamówieniu, o ile specyfik ten jest akurat w danej hurtowni) oraz cena (ponad 160zł za opakowanie, które starcza na miesiąc). Tym razem poszliśmy na całość i ustaliliśmy, że jeśli istnieje choćby najmniejsza szansa wzmocnienia plemników, to cena jest nieistotna. 

19 kwietnia 2016

Dzień 10. i 11. Ostateczna konfrontacja w pracy.

Powiedziałam wczoraj o zabiegu przełożonej, kiedy pod koniec pracy zostałyśmy same. Nie wiedziałam jak zacząć, wiec wypaliłam prosto z mostu: "w maju będę miała in vitro". "Co?" zdołała wymamrotać. Powtórzyłam to zdanie. Zza biurka spoglądała na mnie para nienaturalnie wytrzeszczonych oczu, osadzonych na zupełnie nieruchomej twarzy. Cisza... Zaczęłam więc recytować swoją kwestię, starając się intonować tak, żeby nie wyczuła ile razy powtarzałam ją wcześniej w głowie. Jakoś poszło, ale było sztywno, niezręcznie i krótko. Na koniec poprosiłam o dyskrecję. Obiecała, że zachowa to tylko dla siebie, po czym rozeszłyśmy się do swoich spraw i dalej rozmawiałyśmy już tylko o przysłowiowej pogodzie. 

17 kwietnia 2016

Dzień 8. i 9. Wampiriada.


Wczoraj korzystając z wolnego dnia wybrałam się na zlecone badania z krwi. Sporo tego było, m. in. morfologia, choroby typu HIV, chlamydia, toksoplazmoza. Wydawało mi się, że cudnie byłoby zrobić wszystko naraz, za „jednym kłuciem”. Na miejscu okazało się, że trzeba pobrać 12 probówek. Wow… trochę mnie zamurowało. Zaczęła się niezła jazda. Przy czwartej probówce zrobiło mi się trochę duszno i gorąco, przy piątej krew leciała coraz wolniej, a przy szóstej ledwo kapała. Zaproponowałam drugą rękę i w chwilę później pielęgniarka się do niej przyssała. Upuszczanie krwi zakończyło się powodzeniem, zniosłam je dzielnie. W nagrodę za trudy dostałam reprymendę od męża, który czekał na zewnątrz i okrutnie się wynudził. Okazało się, że spędziłam w zabiegowym aż 20 minut.  

15 kwietnia 2016

Dzień 7. Zwierzenia.

Dziś od rana byłam zdenerwowana. Umówiłam się na kawę z koleżanką zza biurka zaraz po pracy. Zauważyła, że ostatnio jestem kłębkiem nerwów, a ja podchwyciłam temat i poprosiłam o spotkanie. Była zaskoczona kiedy jej powiedziałam o naszych problemach i zbliżającym się zabiegu. Było jej dość głupio, bo to ona zazwyczaj inicjowała wszystkie tematy o dzieciach, dopytywała się kiedy planujemy i żartowała „wciskając mi dziecko w brzuch”. Inne dziewczyny zwykle jej wtórowały. Ja w takich sytuacjach ucinałam insynuacje rzucając na odczepnego, że mam jeszcze czas, albo że to nie dla mnie, itp. 

14 kwietnia 2016

Dzień 5. i 6. Motywacja do działania.

Postanowiłam wreszcie wziąć się za siebie, by wyjść z impasu. Najpierw wypadałoby nastroić się bardziej optymistycznie.

Trochę rozmyślałam i dotarło do mnie, że przez taki marudny nastrój mogę wszystko zniweczyć, a przecież jest o co walczyć. Długo czekaliśmy na kolejną szansę, co więcej obecna stymulacja jest jak na razie ostatnią. Projekt ministerialny kończy się za dwa miesiące. Akurat zdążymy przejść dwa transfery. Potem, w razie niepowodzenia, za kolejne zabiegi trzeba będzie płacić z własnej kieszeni, a mowa tu o kilkunastu tysiącach złotych. Kwota zawrotna, szczególnie w obliczu niedawno wziętego kredytu na mieszkanie i nieuchronnej konieczności zmiany sypiącego się samochodu. 

12 kwietnia 2016

Dzień 4. Moja decyzja.

Od wczoraj mam burzę mózgu. Muszę w końcu podjąć jakąś decyzję. 

Postanowiłam podejść do sprawy bardziej racjonalnie i przeprowadziłam badanie opinii publicznej. Poszperałam na wszelkich możliwych forach, aby dowiedzieć się jak poradziły sobie z tym inne dziewczyny. 

Oto rezultaty:
80% osób odradzało ujawnianie takich informacji w miejscu pracy. Były to zarówno osoby, które idąc za głosem rozsądku nigdy by tego nie zrobiły, jak i takie, które mają to za sobą i żałują (najbardziej szaloną radą tych kobiet była ta, żeby wymyślić sobie jakąś przewlekłą, mało interesującą chorobę i nią usprawiedliwiać się za każdym razem, gdy trzeba wyrwać się z pracy). 

11 kwietnia 2016

Dzień 3. Dylemat. Czy powiedzieć w pracy?

Dziwny czas. Rozum podpowiada mi, że powinnam zacząć przygotowania do wyczekiwanego zabiegu: nastroić się optymistycznie, dobrze się odżywiać, nabrać kondycji fizycznej i odporności przed zarazą szerzącą się ostatnio w komunikacji miejskiej. Tymczasem wbrew rozsądkowi nie potrafię się cieszyć. Chodzę zestresowana i maksymalnie rozdrażniona, to znów apatyczna. Co ciekawe, to nie sam zabieg tak mnie stresuje, ale jego otoczka. Dotąd w pracy nie powiedziałam nikomu o naszych problemach, leczeniu, o planowanym zabiegu. Przez te ostatnie lata udawało mi się utrzymać sprawę w tajemnicy.

10 kwietnia 2016

Dzień 2. Burzowa pogoda. Jak utrzymać nerwy na wodzy?

Dziś obudziłam się w podłym humorze. Właściwie z muchami w nosie położyłam się już spać. Mój mąż nauczony doświadczeniem dwóch poprzednich dni, od samego rana obchodził się ze mną jak z niewypałem, który w każdej chwili mógł się uaktywnić. Pilnował aby jakikolwiek gest, spojrzenie, ton głosu nie był nazbyt dosadny, czy natarczywy. Ja z kolei w niemal teatralny sposób próbowałam odegrać rolę spokojnej, życzliwej żony. Udało mi się i dzień minął bez niepotrzebnych nieporozumień. Takie pohamowywanie negatywnych emocji okazało się bardzo wyczerpujące, ale o tyle skuteczne, że w końcu przeszła mi złość i czarna rozpacz. Jestem jednak zdania, że stłumione uczucia prędzej, czy później wracają i to z podwójną siłą.

9 kwietnia 2016

Dzień 1. Będzie się działo.

Właśnie wzięłam pierwszą tabletkę antykoncepcyjną. Będę przyjmować po jednej codziennie, o stałej porze. Przez miesiąc. Zapowiada się chwila wytchnienia. Wróci spontaniczny seks, niezależny od dnia cyklu. Nie zajdę przecież teraz w ciążę – prawdopodobieństwo jest niemal równe zeru. Nie muszę więc wsłuchiwać się w mowę ciała, obserwować, czy jestem jakoś szczególnie senna, czy piersi bolą bardziej niż zwykle, czy są „tkliwe” i jak w ogóle określić stopień „tkliwości”. Swoją drogą w ciągu kilku ostatnich lat miałam już chyba wszystkie możliwe objawy ciąży - stałam się tak skrupulatną obserwatorką własnego ciała.

Zaskakujące jest to, że kobiety biorą pigułki żeby się uchronić przed ciążą, a ja wręcz przeciwnie, żeby w końcu w nią zajść. Tak zaczyna się nasza droga wiodąca przez in vitro.

Pechowo od wczoraj jestem przeziębiona. Trochę mnie to martwi, bo nie chcę się teraz rozłożyć – to nie jest dobry czas na gorączkę, smarkanie i antybiotyki.